Uwięziony ze starym przyjacielem.
Powoli wyłaniał się z mroku. Z cienia i ciemności bo tam był jego dom. Jego więzienie. Przybywał niczym przekleństwo, niechciane dziecko czy plaga. Niepożądany i wiecznie odrzucony. Mugen sam zdziwił się jak ten opis bardzo pasuje do niego i roli jaką pełni jako zabójca na usługach Losu. Tym razem jednak to był On. Jego Demon, Bestia, Monstrum zamieszkujące otchłanie jego umysłu. Przychodził, gdyż czuł, że to jego pora, choć księżyc zawzięcie starał się temu zaprzeczyć rzucając blade światło na ciemne miasto. Mimo to przychodził, w nieprzewidywalny i niepowołany sposób. Choć właściwie jak stary przyjaciel, który zawsze jest tuż za plecami, zna całe Twoje życie, bo ono bez niego nie istnieje. Który był tam zawsze, odkąd Czerwony tylko pamiętał. Dręczył go nocą, znikał za dnia. Ratował życie prowadząc czarną dłoń do walki. Mordował i zabijał, zupełnie jak sam Uriel, tyle, że z innych pobudek. Człowiek w czerwonym płaszczu nawet nie próbował go powstrzymać.
Był wycieńczony. Bez swojego miecza, z którym łączyła go specjalna więź, bez płaszcza, który był prawie jak część ciała, czuł się nagi i bezbronny. Odarty ze swojej mocy leżał na zbutwiałych deskach, w klatce kołyszącej się delikatnie ponad Kruczym Grodem. Klif od którego miasto wzięło swoją nazwę, a który górował nad nim niczym dziób, był strzelisty i bardzo wysoki. Z samego końca zaś zwisał długi łańcuch, który kończył się kilka stóp nad głową młodego Freya, utrzymując całą konstrukcję jego więzienia w powietrzu. Kilka stalowych prętów i ćwieków, żelazne sztaby i zawiasy oraz kilogramy ciężkiego łańcucha miały powstrzymać człowieka, który zabitych liczył w tysiącach. Uwolnienie jednej pieczęci wystarczyłoby by zamienić klatkę w kupkę poskręcanego metalu, a przecież to był zaledwie ułamek możliwości Muegn'a. Mimo to leżał bezwiednie stukając palcami o drewniane podłoże, pozwalając powoli czerni ogarniać swe ciało. Konsekwencje mogły być liczone w setkach ofiar i potężnych zniszczeniach, wszak Bestia była nienasycona. A on mimo to leżał dalej. Jego normalne oko, półprzymknięte, wpatrywało się gdzieś w dal nieprzytomnie, jakby nagle postanowiło się uniezależnić od swego właściciela. Myśli niczym szalone konie pędziły przez jego głowę w niekończącym się wyścigu. Nie mógł nic zrobić..
Sven skłonił się nisko i przyklęknął na jedno kolano. Trzymał głowę pochyloną tak długo, dopóki nie poczuł delikatnej dłoni na ramieniu. Odważył się podnieść wzrok, a zachęcony przychylnym spojrzeniem, na powrót wstał.
Panie, wykonałem Twoje polecenie. Zabójca tu jest, zresztą sam go uwięziłeś - paskudny uśmieszek, który zupełnie nie pasował do twarzy rycerza, wykwitł na niej zastępując niepewność.
Dobrze się spisałeś Sven. Nie sądziłem wszak, że uda Ci się to zrobić tak szybko..
Nutka niepewności w głosie stojącego przed nim mężczyzny wywołała u Svena dreszcz, który ścisnął mu kręgosłup żelaznym uściskiem. Myśl, szybko zrugał sam siebie za to, że wcześniej o tym nie pomyślał. Chwila zawahania na pewno zostanie zauważona! - powoli zaczynał panikować.
Panie, miałem nieoczekiwaną pomoc - wykrztusił w końcu, spuszczając wzrok i wbijając go w swoje okute buciory.
A jakaż to pomoc i któż Ci jej udzielił? - Słowa zamarzały jeszcze w przełyku tego człowieka, rażąc uszy niczym sople.
Tartarus. Sługusy Mistrza Fanatyka zaatakowały zabójcę. Wykorzystałem wtedy moment gdy jeden z nich triumfował i uciekłem wyrywając im ofiarę. Przyprowadziłem go do Ciebie Panie! Tak jak chciałeś!
Zgrzyt i plaśnięcie zlały się w jeden makabryczny dźwięk, przypominający odgłos towarzyszący trafienie toporem w opancerzonego żołdaka. Sven upadł na podłogę trzymając się za krwawiący policzek. Stalowy kołnierz jego zbroi był wgięty i odcisnął się w nim niewyraźny kształt sygnetu, noszonego na wysmukłym palcu delikatnej dłoni.
Fanatyk już nie jest moim mistrzem! Oszukałem go! Wykradłem jego sekrety i stałem się potężny! Tak potężny, że nawet nie przyszło mu na myśl by mnie ścigać i je odzyskać! A ty śmiesz go tak nazywać w mojej obecności? - Bucik z delikatnej barwionej skórki przycisnął szyję rycerza, nie dając mu się podnieść.
Panie! Proszę.. - wycharczał Sven chwytając za naciskającą wciąż stopę.
Milcz! Twoje szczęście, że mam do ciebie jeszcze kilka pytań - odpowiedział Diuk, po czym odwrócił się, nosek jego buta świsnął Svenowi przed oczami, i wrócił na swój tron.
Czarne proste włosy splątane w misterny warkocz opadały mu na ramię, gdy usiadł gwałtownie. Ręka, ozdobiona pięknym sygnetem z czarnym kamieniem, machinalnie powędrowała do brody by skubać krótką czarną bródkę. Przeszywające spojrzenie omiotło mizerną postać, próbującą podnieść się z podłogi w ciężkiej płytowej zbroi. Niczym żółw przewrócony zaśmiał się Diuk, a pogarda ustąpiła miejsca uśmieszkowi na jego ustach.
Wyjaśnij mi teraz, jak to się stało, że sam wysłannik Losu został pokonany przez moich niedoszłych towarzyszy, tę bandę ścierw.
Wyjaśnij mi też, dlaczego on jeszcze nie uciekł z tej klatki, dlaczego leży tam bez ruchu. - Prawie wysyczał Diuk, a słowa były naznaczone groźbą niczym trucizną. - Wyjaśnij mi to, albo giń - dodał z uśmiechem, wskazując długim palcem na swego sługę.
Panie. On nie może tego zrobić. Jest uwięziony, ale nie przez nas..
Ps. Z dużym opóźnieniem, ale w końcu jest nowy wpis. A w nim początek nowych wydarzeń i przedstawienie nowej postaci. Mam nadzieję, że się spodoba. Do następnego.
imć Frycu the Lord