Wszystko zaczęło się niewinnie. Jedenastolatka zainspirowana kolorowymi gazetami, Internetem, wszelkimi programami o zdrowym jedzeniu. No i ten wiek, najgorszy ze wszystkich. Chciałam poczuć się doroślej, lepiej. Zaczęłam interesować się tym, co jem. Po jakimś czasie waga pokazała idealne 50kg. Pochwaliłam się tacie, był dumny i powiedział, że jest już dobrze, więcej nie trzeba. Pamiętam to do dziś. Byłam dumna z siebie, chociaz tak naprawdę nie wiedziałam czy to dużo, czy mało, byłam jeszcze dzieckiem. Moja fascynacja posiłkami, wzystkimi tymi cyfekrami oznaczająymi kalorie, enegrię, sprawiała, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, przemądrzały uśmiech. Nie mogłam więc 'przestać', jak mi powiedziano.
Nie była to choroba. Bardziej trafnym określeniem będzie- obsesja na punkcie tego, co, kiedy i o której zjem. Nie było mowy o wiekszej ilości, zmianie godziny, a co gorsza dodaniu jakiegoś elementu do mojego jadłospisu. Nie było to do końca 'dietetyczne' jedzenie. Berliso na śniadanie z chlebem, jesli nie patrzyli- z waflem ryżowym, zdrowy obiad i kanapka ze zwykłym, białym pieczywem na kolacje. Jednak wiedziałam wszystko o wartości tych produktów, więc mieściłam się w określonym limicie. Waga spadła do 48 i tego starałam się pilnować. Każdego tygodnia robiłam sobie 'dzień dziecka', wtedy razem z przyjaciółkami mogłam zajadać się tym, co tylko nawinęło mi się na rękę. Byłam wtedy szczęśliwa, jednak one bardziej.
Po jakimś czasie rodzina dostrzegła tą zmianę, babcia, jak to babcia, przytaczała teksty usłyszane w telewizji o anoreksji. Ja wtedy zaczynałam się śmiać i mówiłam jej, że wiem, co robię. Chociaż tak naprawdę to wszytko stało się silniejsze ode mnie. To 'ona' mnie pilnowała, to ona mówiła, co robić, a czego nie. Wszystko było 'pod kontrolą', nikt nie wiedział o niczym. Ja udawałam, ze ozywiam się zdrowo. Codzienne ważenie, pilnowanie posiłków, obowiązkowe ćwiczenia.
Po jakimś czasie stało się coś, co utrudniło mi moją codzienną rutynę. Zatrzymanie miesiączki, lekarz jeden, drugi, anemia- powiedzieli. Rodzice wciskali mi jedzenie, pilnowali, krzyczeli, ja płakałam do poduszki- o tym też nie wiedzieli. Wszystko zależało ode mnie. Albo dalej będę ciągnąć te 'sceny', albo będę udawać do momentu, aż zaufają mi w tej kwestii.
Zaufali. Ja straciłam 'ją'.
P.S. Oczywiście, że nigdy nie byłam gruba, nawet nie byłam 'normalna'- nienawidzę tego określenia. Zawsze byłam szczuplutka, byłam 'małym szkrabem'; 'chdzielcem' .To wszystko zaczęło się w mojej głowie.
Jak jest dziś? Dzisiaj walczę o swoją upragnioną liczbę od 2 lat. Jest źle, nawet bardzo.