Poniedziałek wieczór, kładę się do łóżka myśląc co by tu jutro ogarnąć na obiad. Zerkam na kalendarz widząc te serduszko przy dacie dwunastego lipca. Boże to za dwa dni.. No nic, jest przecież cisza, w środę mam wizytę dopytam się jeszcze o parę rzeczy, które gdzieś jeszcze mi siedzą w głowie.. a w sumie mniejsza, będzie co ma być i tego nie przewidzę. Tak to wyglądało.
3 nad ranem, coś wybudza mnie ze snu, totalnie nieprzytomna uświadamiam sobie że odeszły mi wody! Pierwsza myśl? "O k&%#$" "O ja p$#*&%$". Szok totalny, nagle cała się trzęsę jakbym się bała że Maluch sam może ze mnie wypaść :D Budzę męża, ten przerażony że spóźnił się do pracy a tu na szczęście nie, to tylko żona rodzi :) I chyba tylko jego zimna głowa pozwoliła mi w jednym kawałku dojechać do szpitala. Tam szybko ktg i.. cisza. Skurcze minimalne, Maluch spokojny, tylko ze mnie się leje. Dziwne uczucie swoją drogą. No nic, czekamy na coś więcej. Szósta, siódma, ósma, dziesiąta, jedenasta.. Położna mówi mi już o wywoływaniu porodu (a tak chciałam tego uniknąć), po południu koktajl, później kroplówy, masaż i zobaczymy jak będzie szło. "Do czwartku musi pani urodzić". Myślę sobie że chciałabym najlepiej zaraz. Antybiotyk i dalej siedzimy. Marcin zaczyna się pokładać na moim łóżku, w przeciwieństwie do mnie, bo ja jakoś nie mogę sobie miejsca znaleźć. Przed dwunastą dzwonię do mamy zdać jej relację, mówię że powoli zaczynam czuć skurcze. Gadamy może z 20 minut, pod koniec już czuję ból od strony kręgosłupa. I poszło, od tego momentu czas leciał mi z prędkością światła. Wylądowałam na łóżku, znów ktg, rozwarcie na 4cm, ból zaczyna być coraz trudniejszy do zniesienia. Skurcze na 70-80. Poprosiłam o coś znieczulającego. Zapadła decyzja żeby przewieźć mnie na porodówkę, tam dostałam kroplówkę, po której wszystko zaczęło się dziać jakby obok mnie.. trzymam się kurczowo jakiejś liny, przy skurczu czuję że tracę kontrolę nad swoim ciałem i aż się wiję. Przychodzi położna i mówi coś po niemiecku co tłumaczę sobie w głowie chyba z kilkanaście razy. "Dziesięć centrymetrów, zaczynamy". Zdążyłam zapytać jedynie ile to jeszcze teraz potrwa i tu miód na moje uszy! "Jak dobrze pójdzie to i z dziesięć minut". Momentalnie poczułam przypływ sił, już myślami miałam Maleństwo przy sobie, już wychodziłam ze szpitala a tu dopiero zaczęła się jazda bez trzymanki.
Słyszę na przemian komendy po niemiecku i po polsku od mojego Męża. O dziwo on tu jest i nie spieprzył widząc co się ze mną dzieje, chyba już wtedy byłam w szoku. Jednak coś nie idzie, miałam wrażenie że to ciągnie się całą wieczność, niby "już" ale jeszcze nie i tak w kółko.. Wdała się gdzieś we mnie panika, że za długo, zaczęłam mimowolnie skupiać się na ktg i czy słyszę serduszko, dostałam tlen i myślę "kurde, muszę dać z siebie więcej, tu nie chodzi już o moje siły i czy dam radę, tu chodzi o dziecko". Ostatnie zaparcie i gdy myślałam że z braku oddechu i sił powoli umieram, nagle widzę że mam między nogami coś umazianego, coś poklejonego, coś.. co się rusza i zaczyna płakać! Moje dziecko! Tego momentu gdy ląduje na moim brzuchu, wspólnych łez, tego ciepła i widoku nowego życia, które dziewięć miesięcy nosiłam pod sercem.. Nie jestem w stanie opisać. Nie da się. Uczucie dane tylko matce. Spełniło się moje marzenie.
Dokładnie o godzinie 15:47, 11 lipca powitałam na świecie 3110 gram i 48 centymetrów Miłości w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Zostałam Mamą! :)
Jeszcze jedno. Nie wiem ile razy w życiu można się na nowo zakochać w tej samej osobie. Nie wiem ile razy poznaje się kogoś na nowo. Jednak wiem że od tygodnia patrzę na mojego Męża zupełnie inaczej. Jestem dumna że moje dziecko ma takiego ojca, myślałam że będzie zupełnie inaczej, wiadomo strach, sama się obawiałam wszystkiego co związane z porodem i z opieką nad takim Maluszkiem, przecież mógłby pomyśleć "ona zrobi to lepiej, wiadomo instynkt i te sprawy" i nie angażować się tylko stać obok. Tak samo z porodem, emocje takie że niejeden by nie wytrzymał. Chyba byłam właśnie na coś podobnego nastawiona. I wcale nie miałam tego za złe, dla mnie to było normalne. A tu zupełnie inna osoba, która od momentu gdy w nocy odeszły mi wody tak z zachowaniem spokoju i zimnej krwi zawozi mnie do szpitala i jest przy mnie. Jest przy mnie bez przerwy, wspiera, rozśmiesza a gdy już nie było mi do śmiechu siedział i masował te kilka godzin mój kręgosłup co było jak zbawienie. Ten sam facet, którego gdy proszę żeby zrobił mi wieczorny masaż mówi że przecież nie umie, w momencie najgorszego bólu pomaga mi niewyobrażalnie. Podaje mi wodę, trzyma za głowę, przytrzymuje mi maskę z tlenem ciągle wspierając, przypominając mi że robię to wszystko dla naszego dziecka. I na koniec jakby w nagrodę przecina pępowinę. Widzę tą dumę w oczach, widzę że spełniłam nie tylko swoje marzenie, spełniliśmy się oboje jako Rodzice.
Od ośmiu dni tworzymy coś więcej, tworzymy RODZINĘ. Mam cudownego Męża a Michaś wspaniałego Tatę :)
Lepiej być nie może.. :)
12 WRZEŚNIA 2017
28 SIERPNIA 2017
1 SIERPNIA 2017
19 LIPCA 2017
1 LIPCA 2017
26 CZERWCA 2017
23 CZERWCA 2017
21 CZERWCA 2017
Wszystkie wpisymojakosmetyczka
23 MAJA 2024
izinyo
16 MARCA 2023
zwalxmi
17 LUTEGO 2021
kamciaz
20 WRZEŚNIA 2019
souvent
6 LIPCA 2019
tutysia
30 MARCA 2019
perhaps26
4 LUTEGO 2019
wkreconaa
31 GRUDNIA 2018
Wszyscy obserwowani