Od kilku miesięci nie potrafię wziąć się w garść. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio na mojej wadze było poniżej 60kg. Najczęściej liczby wahają się pomiędzy 64 oraz 60. Mam jedną parę spodni, w które potrafię się wcisnąć i jest mi z tego powodu okropnie.
Czuję się gruba i brzydka. Bardzo gruba i bardzo brzydka. Nie wiem, jak przetrwałabym lato w Polsce i choć za nim tęsknię, po cichu cieszę się, że już tam nie mieszkam. Planowałam wizytę we wrześniu, ale oczywiście nie było wolnego terminu na urlop. Pażdziernik? Czemu nie! Deszcz i wiatr gratis.
Praca i brak znajomych dobija. Wszyscy siedzą w kraju, a tutaj mam tylko chłopaka. Który je, ile chce i nie tyje. A ja jem razem z nim, bo miłość nie zamyka się w liczbach na wadze. Podobno. Chociaż mimo bezwarunkowej akceptacji z jego strony, brakuje mi czasów bycia singielką, kiedy gdzieś na końcu głowy siedziało jednak - hej, nie jedz tyle. Przecież chcesz być atrakcyjna.
A teraz jestem tutaj. W pracy, której nie lubię. Między ludźmi, których również nie lubię. Gruba. Brzydka. Bez motywacji. I nawet wizyty w Polsce nie mogę użyć jako motywacji, bo przecież do października jeszcze tyle czasu. Jeszcze zdąrzę schudnąć. Jeszcze zdąrzę być chuda. Jeszcze zdąrzę siebie pokochać.
A wspomnienie 52kg na wadze powoli zanika.
Puk, puk. Jest tu ktoś, kto tak jak ja potrzebuje wsparcia i zwykłej rozmowy?