Witam wszystkich. Może zacznę od tego, że założyłam tego bloga, ponieważ przechodzę dosyć ciężki okres w życiu i chciałabym się podzielić tym z wami, gdyż wiem, że każdy ma problemy, być może ktoś podobne do moich. Nie chcę tu podawać swojego imienia, nie chcę ujawniać ile mam lat i skąd jestem. Opowiem tu o życiu prywatnym i to mam nadziję, że wystarczy. Oczywiście chętnie posłucham was, waszych problemów, zawsze wyciągnę pomocną dłóń. Nie potrzebuję hejtów, którzy powiedzą, że to żałosne i zabawne. Nie myślcie, że nie mam bliskich, każdy z nas ich ma. Po prostu oni nie zawsze potrafią pomóc. Z resztą nie chodzi tu o żalenie się tylko znalezienie wsparcia osób, które przechodzą podobne sytuacje do naszych.
Moja historia zaczęła się rok temu..Przechodziliście kiedyś miłość na odległość? Na pewno wiele z nas przeżyło coś takiego. W lutym 2011 roku poznałam chłopaka. Nie będę mówiła już jak ma na imię, bo teraz to już sama nie wiem..Mniejsza o to. Mieliśmy się ku sobie, ale on miał dziewczynę, a ja miałam chłopaka. No, ale nic. Codziennie się przytulaliśmy, mówiliśmy różne czułe słówka aż któregoś dnia pocałował mnie, a potem wszystko jakoś tak odeszło w zapomnienie. Pare dni później okazało się, że zerwał z dziewczyną, a następne pare dni potem mój chłopak zerwał ze mną, bo gdzieś wyjeżdżał czy coś, nawet juz nie pamiętam. Byłam zbyt przejęta tym drugim. No to skoro jesteśmy wolni to co innego zrobić jak nie być razem? Jak w każdym związku początek był cudowny, codzienne spotkania, wzajemne staranie się, dużo czułośći, " wielka miłość ". Jak każda para mieliśmy pełno planów na przeszłość, byliśmy razem jakoś ponad 2 miesiące i zaczęło się wszystko psuć. U niego działo się coś złego, zmarł mu kolega. Starałam się pomóc i niby mi to szło, ale on strasznie cierpiał. A jeżeli on cierpiał to wiadomo, że ja też. Nie byłam w stanie nic zrobić. I któregoś dnia on jakby zapadł się pod ziemię, widywałam go raz na jakiś czas, pisał czasami, a potem to już wcale. Zniknął jak zjawa..Nie było go dobre pół roku... A ja ? Ja w tym czasie zachorowałam. Na raka żołądka.. U mnie to jest niestety rodzinne. Nie potrafiłam dać sobie rady, miałam wszystko tylko brakowało mi czułośći, jego obecnośći, brakowało mi takiej miłośći...Czułam się taka pusta..Leżałam w szpitalu pod kroplówką z pewnością, że odszedł na zawsze...Ale nie mogłam przestać myśleć. Niszczył mnie rak i tęsknota. Nie potrafiłam dać sobie rady psychicznie ani fizycznie. Wstanie z łóżka było mordęgą. Nie potrafiłam utrzymać się na nogach. I tylko patrzałam na moją mamę, która była załamana. Zdarzały się dni, że płakałyśmy razem. Moi rodzice są rozwiedzeni od dobrych 7 lat, jeszcze wtedy potrafili się kłócić. Patrzałam na nich kłócących się, myślałam o nim, ból żołądka był nie do zniesienia i cały czas wymiotowałam. Do teraz tak mam,że kiedy się denerwuje to wymiotuje. Może to śmieszne, ale jedynym wyjściem, które wtedy widziałam to była śmierć. Tak bardzo chciałam umrzeć... .
Inni zdjęcia: 1439 akcentova:) dorcia2700Żurawie jerklufotoNobody's listening waferowaNad jeziorem patrusiagdWyjątkowo zimny kwiecień bluebird11Italy diebabydieŻal straconego czasu pragnezycpelniazyciaJedno wątpiące serce wystarczy philosophysophieJedno wątpiące serce wystarczy philosophysophie