Dawno, dawno nie byłem na prawdziwym, długim spacerze z Mundkiem. Dziś poczułem, że potrzebuję powietrza, więc poszliśmy. Ach, nie ma to jak długi, porządny spacer w chłodnym jesiennym powietrzu. Przy okazji złapane wiele pięknych widoków, z rodzaju tych, co trwają tylko określony, krótki czas, które tworzy światło i przejrzystość nieba. Znalazłem dzisiaj swoje centrum świata, i zarazem najpiękniejsze miejsce, jakie może istnieć. Otoczone morzem traw. W krainie trzcin. Pod wciąż zielonymi liśćmi wierzb. Takie miejsce, w którym by można... zostać. Ach, jeszcze nie teraz, choć może już wkrótce... nie chciałem stamtąd wracać.