są takie dni, kiedy wpadasz w wir wydarzeń, tracisz kontrolę, podajesz się dobrowolnie niewiadomemu... na nic nie czekasz, niczego nie oczekujesz, nikogo nie potrzebujesz...liczysz się tylko ty, tu i teraz, byle szybciej, byle wiecej, byle mocniej... wykorzystyjesz i bywasz wykorzystywany, nie doszukujesz się sensu, podtekstu, otoczony armią przyjaciół i tak jesteś sam... nie pamiętasz co robiłeś wczoraj, nie ma emocji, zapomniałeś już jak się odczuwa...teraz zastępujesz sobie miłość pożądaniem, namiętność seksem, mylisz bliskość z cielesnością... nic się nie liczy, nic nie ma wartości, ideały sprowadziłeś do codzienności, zagłuszyłeś wszystko, zdusiłeś wszystko w sobie...
przychodzi potem taki dzień, że spotykasz kogoś i jest to jak zderzenie z górą lodową... zbyt wiele emocji w zbyt krótkim czasie, a ty przecież jesteś obojętny na to wszystko, zdajesz sobie sprawę, że musisz zacząć żyć, a nie już tylko egzystować... pustka, bo jak dostać to, czego mieć nie możesz... każdy centymetr twojego ciała drga, każda komórka woła o zaspokojenie...czerpiesz z każdego gestu, każdego dotyku...
zdajesz sobie sprawę, że to co nazywałeś miłością było tylko jej odbiciem w krzywym zwierciadle a wszystko, czego zawsze pragnąłeś, to spojrzeć w wpatrzone w ciebie oczy i ujrzeć w nich siebie...
nieomnie for sure
----------------------------------
ostatni miesiąc obfituje w wiele zwrotów akcji, więc tak naprawdę trochę się już pogubiłam, zdaje się, że jestem w czyścu...
----------------------------------
foto by Ł.B.