Poniedziałek. Na oddział doszły nowe osoby. W sumie to część przybyła już w piątek, reszta dziś. Weekend przetrwałem tylko na lekkim wqrwie - ale to na szpital, a nie siebie czy coś. Ciekawe jest to, że po poznaniu nowych osób i obcowaniu z nimi tych kilka dni stwierdzam: "czas do domu". Podniosło mnie na duchu odczucie tego jak wielki postępu dokonałem w pracy nad sobą. Boję się powrotu, boję się, że nie odzyskam Miłości mojego życia. Różnica jest taka, że nie ryje sobie bani. Marzę :D