Hej. Trzeba zacząć od tego, że aktualnie przebywam w szpitalu psychiatrycznym. Leczę się na depresję. A może, z depresji. Istotne jest to, że dostaje narkotyki z pieniędzy podatnika - którym sam przecież jestem. To 39 dzień. Decyzja była moja, sam ruszyłem po pomoc. Nie zdawałem sobie sprawy jak skomplikowany i zagmatwany jest to świat. Znaczy się, świat "czubów" (skoro tu jestem to mogę się z tego nabijać chyba, nie?), psychologów oraz psychiatrów. Nikt mnie na to nie przygotował - w sumie, nie wiem czy można się na to przygotować. Jedni robią to tylko dla kasy inni z powołania. (Chyba jak wszędzie.) Przyznam, że minęła chwila nim trafiłem na tych drugich. Chwila oraz kupa kasy. Posypało się jakoś w Maju, a może Czerwcu, bądź co bądź od "wtedy" do "teraz" to chwilka. Bardzo ciężko mi poukładać to chronologicznie. Odeszła ode mnie kobieta po prawie 10 latach... Nie byliśmy w związku małżeńskim, ale żyliśmy jak małżeństwo. Ona, pies i ja - i to było dobre. Najlepsze co mnie w życiu spotkało. Od przeprowadzki do Szczecina minął rok. Dla mnie był bardzo ciężki. Do niedawna myślałem, że to praca mnie przytłoczyła, że przynosiłem pracę do domu i odciąłem się od wszystkiego i wszystkich. Dziś, powiem że, to przed problemami we mnie uciekałem w pracę. Jakoś z końcem Września uznałem, że dalej nie dam rady - że dość uciekania. Najciężej jest przyznać się przed samym sobą, że ma się problem. Tak, mam problem. Uczę się samego siebie znów. Uczę się jak nie uciekać.