Przez moment myślałam, że wszystko będzie dobrze.
Przez ułamek sekundy łudziłam się, że mogę być szczęśliwa.
Nie mogę i nie będę. Osaczają mnie białe ściany mojego pokoju. A może to samotność mnie przytłacza?
Odbijam się od dna, po to by po chwili znowu upaść. Nie wiem co robić. Kim jestem i gdzie moje miejsce.
Na pewno nie tu, nie z Nim, nie teraz.
On ciągle ucieka do kłamstw. Ucieka ode mnie. A ja? Nawet nie wiem, w którą stronę uciec. Do czego? Dokąd? I jak.
Nie wiem już nic. I tym razem nie jestem wściekła. Zazdrość nie szepta mi do ucha nieprzyzwotych słów, które nigdyś, w amoku, mogłam wykrzykiwać bez końca. Nie ściska mnie w żołądku z nerwów, nie rozrywa mnie od środka. Chociaż ciągle płaczę. Mimo, iż od środka przepełnia mnie obojętność. A przynajmniej coś, czego jej imieniem nazwałam.
Mam ochotę spakować wszystkie swoje rzeczy i dyskretnie zniknąć bez słowa. Rozpłynąć. Zacząć żyć.
Bez pożegnań i powrotów.
Nie tym razem.
JESZCZE TROCHĘ.