Przemieszczam się nieustannie
W niezmierzonej czasoprzestrzeni
Pomiędzy rzeczywistością a iluzją
Pośród bezkresnego morza cieni
Pomimo tak wielu drwin
Oklasków przyjaznych
Okoliczności złych
I sytuacji niejasnych
Widzę dzisiaj tak wyraźnie, że
Uzależniająca proza szarej codzienności
Przeniknąć próbuje nas tak bardzo mocno
Poprzez przeszłość i nasze liczne słabości
Wbijając nam w serca klin
Głęboko po rękojeść
Sączy krople jadu do krwi
Pragnie nasz system obronny obejść
Wejść do źródła stanu naszej świadomości
A wszystko po to by odebrać nam to
Co ciężką pracą budujemy w miłości
Uderzając w relacje i to co w nas najprawdziwsze
Boga obarczając o to winą
Wszystkie świętości największe
Nas samych
Coraz cięższym staje się wdychane powietrze
Obezwładniająca moc, niszcząca wszystko
Rozpala płomienie wszędobylskiego ego
Mamiąc nas widokiem rzekomej przyjemności
Zasiewa gniew i ciszę, która zalega w nas jak beton
Ten klin opanowuje również nasze myśli
Ukazując zakłamany obraz osobowości
I oddala od siebie właściwych ludzi
Buduje się kłamstwo nieistniejącej rzeczywistości
A najgorsze dopiero ma nadejść
Wszystko wtedy wydaje się takie atrakcyjne
Z zewnątrz niczym pięknie przybrana ozdoba
Bliższa niźli najbliższa sercu osoba
Która budzi w nas tak bardzo złe emocje
Niepokój
Złość
Zachwiane są tu wszystkie zdrowe proporcje
STOP!
To już jest koniec
Nie będzie dalszej treści
Wywodów więcej ten wiersz nie pomieści
Modlitwę jeno krótką
Z głębin serca
Mojego
Płynącą
Panie tak bardzo Cię proszę
Dopomóż mi wytrwać
Złam moje ego
Złam moją dumę
Rzuć mnie na kolana
Niech poleją się łzy
Rwącym potokiem niewypowiedzianych dotąd słów
Słów których wypowiadać już nie trzeba
Bo uzdrawiająca cisza zaległa tutaj znów
Wylej swoją łaskę
Włóż w moje serce radość
Pokój i miłość
I swojego Świętego Ducha
Ja tak pragnę tej jakości
I Twoich standardów w moim życiu
Abym wciąż Ciebie słuchał
I trwał
I wytrwał
W tym co przygotowałeś dla mnie
Bo to jest najlepsze
Co może mnie w tym życiu spotkać
AMEN