A tak w największym skrócie: ekipa zbierana naprędce, acz jak się okazało - the best ever, podróż przez łąki i pola, szukanie stadionu, scorpionsowa MZK, widoczna na zdjęciu, pizza o średnicy pół metra, wykopalisko w plecaku, piwo będące prawie wodą, smażenie się pod stadionem, frapujący soundcheck, tradycyjna polska organizacja, bieg pod barierki i upolowanie miejsca, instalacja flagi swojej i przybyszów, support, który 'miał przeje*ane' wg samego wokalisty i wreszcie...
SCORPIONS!
Szał ciał i uprzęży, młyn pod sceną, gardło zdarte już przy trzecim kawałku, co chwila 'różki' do Pawła, polowanie na pałeczki, nieoczekiwany prysznic, Klaus wskazujący moją flagę, zastanawianie się, czy oni kiedykolwiek zwolnią, zapalniczka rozwalona już przy pierwszej balladzie, świetne solo na bębnach i chólralne 'zaje*iście', cała kapela grająca na bębnach, szał, szał, szał, wywoływanie zespołu jak się przedwcześni zwinął, 'Wind Of Change', sztuczne ognie, pluszowe serduszko dla Klausa, rzucanie flag, zastanawianie się, czy ta moja zostanie na łaskę technicznych...
Nie została! Ba, wziął ją sam Klaus Meine, co było widać na zdjęciach. A ja płakałam z radości jak dziecko... :)
Komentarze
Użytkownik usunięty
Jak to nie? :P, no dobra, nie kłócę się :P
~wero Bo to kochana był pociąg pośpieszny, troche pusty, dlatego może tak bardzo mi się spodobał, pewnie jakby to był podmiejski, zatłoczony, napisałabym coś innego ;)