05-02-2012 Głuszyca Górna
Wstałem i za oknem śnieg, niedużo ale już było biało. Planowaliśmy wyjechać o 5.30, jednak kierowca zaspał i wyruszyliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Zatem mój nastrój troszkę podupadł gdyż droga daleka, ulice zaśnieżone a my już na wstępie mieliśmy opóźnienie. Początkowo miało nas jechać czterech, jednak jedna osoba się wykruszyła dzień przed wyjazdem. Nie wiem, czy dlatego że nie chciało mu się biegać po ludziach żeby pożyczyć raki, czy wolał się spotkać z koleżanką niż z nami jechać, czy jak nam to tłumaczył wolał iść do pracy aby trochę grosza dorobić. Jechaliśmy we trzech. Oznaczało to, że będzie nieparzyście i w momencie gdy jedna osoba dziabie, druga łapie a trzecia stoi i marznie.
Mimo trudnych warunków na miejsce dojechaliśmy dość szybko i bez błądzenia. Pewnie dlatego, że GPS wybrał ta sama trasę co ja. Dotarliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy na posesji Janusza - Nadzorcy, który okazał się osobą bardzo przyjazną i otwartą. Oprowadził nas po swoim pensjonacie i zachęcił do nieco dłuższego przyjazdu. Następnie wskazał drogę pod lodospady. Ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy. Miejsce w którym znajdują się lodospady jest bardzo malownicze. Mimo że okoliczne góry nie należą do wysokich, to widoki robią wrażenie. Na samych lodach wspinały już się dwie ekipy, my dotarliśmy jako trzecia. Zaraz po nas jednak dochodzili kolejni wspinacze. Warunki pozwoliły aby wylały trzy lodospady, na których bezpiecznie działać mogło sześć zespołów. My za cel obraliśmy Lodospad Stary. Zarzucona została jedna wędka z liny 70 metrowej która ledwo sięgała do podstawy lodospadu, oraz pojedyncza lina na której można było asekurować się za pomocą jumara. Po wyładowaniu sprzętu okazało się, że nasz kierowca nie zabrał ze sobą kasku. Nie wiem czy zrobił to celowo, stwierdzając, że jeżeli w skale nie jest potrzebny, to w lodzie tez nie będzie, czy zapomniał. W każdym razie to był największy błąd jaki mógł zrobić. Całkiem duże kawałki lodu odpryskując mogą zrobić krzywdę, o czym przekonał się nasz pojemnik na jedzenie roztrzaskany przez spadającą bryłę lodu.
Lodospad zaczynał się kilkumetrowym pionowym wejściem, następnie kładł się połogo. Lód był bardzo kruchy, ale mokry, gdyż cały czas spływał po nim strumyczek dobudowując kolejne warstwy lodu. Powodowało to, że rękawiczki najpierw mokły a nastepnie zamarzały zmieniając się w zimną skorupę. Istotny problem stanowiły też zamarznięte liny, które nie chciały przechodzić przez przyrządy i nie można było ich "łamać" aby nie uszkodzic rdzenia. W pewnym momencie podchodząc lodospad na jumarowej asekuracji doszedłem do takiego miejsca, że małpa nie chciała przejść przez zamarznietą linę. Zatem postanowiłem zjechać. Jednak sztywna lina nie przechodziła mi przez przyrząd. Chwilę się bawiłem, męczyłem, łapki zaczęły grabieć i przyrząd pofrunął w dół...Zaczynało być zimno, więc trzeba było już szybko schodzić po linie na przyrządach do podchodzenia. Jednak po w pięciu w linę krolla przyżądy zaczęły zamarzać i dopiero kolega przechodzący lodospadem obok mnie pozyczył mi ATC i w końcu zjechałem, chociaż ręce nie były już wtedy w zbyt dobrym stanie. Po tym doświadczeniu nie wiem jak ludzie radzą sobie z zamarzniętymi linami w górach wysokich.
Mimo wszystko wyjazd był bardzo udany. Okazało się, że doświadczenie z lodem przed tym wyjazdem miałem tylko ja i to bardzo niewielkie. Choć myslałem, że Łukasz, który wspinal się już zimą w Tatrach też zaliczył kiedyś lodospady. Po wszystkim udaliśmy się znów do pensjonatu Nadzorcy. Napilismy sie herbaty z jego żoną, oraz ekipą wspinaczy Poznańsko-Gorzowskich. Jestem pod wrażeniem tego miejsca a przede wszystkim uprzejmości i poświęcenia ludzi którzy dbają o lodospady. Gdyż latem nieco oni zmodyfilowali nurt strumyczka po to właśnie aby stworzyć zimą warunki do wspinania. Do domu wracaliśmy już po ciemku.
Strona Janusza lodospady.gluszycagorna.com.pl/