Ludzie są tacy dziwni. Patrzą się na mnie. Nie dość że patrzą, to jeszcze jak na indywidum, cyrkowca, czy coś. Moje zachowanie opisują w dziwny sposób, porównują do postaci, podkreślając ich dziwność.
Kiedy sobie czasem pomyślę dobra, podyskutuję, wiem, że nie uczynią mnie jakąś głębszą czy coś, ale
Oni się zgadzają. Popierają, przyznają mi rację, mówią, że robią, myślą, mówią i w ogóle wszystko podobnie.
Potem wychodzę na ulicę i nie wiem co oni wszyscy i każdy z osobna odpierdalają.
Zanikła istota ponadrzeczywistości. Wkleili się w ramy. Przyczepili do pojęć, definicji, stereotypów. Obrażają te pojęcia, a sami nimi są. Nic więcej. Pieprzone pojęcia. A mi tak dziwnie, kiedy sobie przypominam, że
określać znaczy ograniczać. Ja bardzo nie lubię jak oni są tacy ograniczeni. I tak bardzo muszą udowadniać, chwalić się, opowiadać. Podziwiam taką otwartość, ale
gdzie tu życie dla siebie? Robią, żeby opowiedzieć, zabłysnąć. Żeby być kimś. A ja myślę, że niewarto. Mi tak dobrze, bywam samotna, mimo, że nie jestem nielubiana. Nie potrzebuję człowieka do wszystkiego.
Najbardziej cenię moją duszę. Ona jest taka piękna, tak ją podziwiam, taka czysta... kiedy jeszcze jakąś duszę widzę na horyzoncie to mi tak błogo. Świat jest piękny, ja też. Wszystko przekreślam, jak trudno mi w to uwierzyć. Muszę
odnaleźć w końcu taką harmonię co da mi więcej wiary. Bo na prawdę jestem popieprzona wierząc w niebardzo racjonalne rzeczy, a w codzienne przyziemne nie umiem. Nie umiem i tyle. Mam dość usprawiedliwiania sobie wszelkiego zła na świecie. Do poczucia harmonii trzeba mieć poczucie dobra i zła, rozróżniać. Nie chodzi o bycie dobrym, chodzi o rozróżnianie. Nie chodzi o pojęcia...
Nie mam siły.
Moje usta nie mają siły. Nie chce mi się mówić. Słuchać. Być w rzeczywistości.
Nikt nigdy nie wie co mówię.
Jestem wyczerpana, mamo.
http://www.youtube.com/watch?v=J7UftStYuqE