Chociaż ja sam, nieraz nie mam siły, nie rzucam tego, idę.
Razem nam jest nie po drodze, otwieram zaraz drzwi, i wychodzę,
bo to nie zdrowe, bo tak dłużej nie mogę, Ty chyba też.
Co chcesz to bierz, nie chcę widzieć Cię więcej, to koniec, cześć.
Wyjdź stąd szybko, bo zaraz tu mnie trafi szlag,
i rozpierdolę coś tu w drobny mak, daję słowo.
Czasem czuję, że się nienawidzimy, że to na niby,
że nie ma nas, tylko to głupio przerwać, że mamy rację
w tym co mówimy do siebie w nerwach.
Gdybym coś zmienić mógł pomiędzy nami,
to dziś bym wolał, żebyśmy się nigdy nie spotkali.
Stop, nie wiem gdzie zmierza ten świat,
ale to już chyba nie mój kierunek.
Może czasem zamiast za wszelką cenę biec na przodzie, lepiej zostać w tyle.
Mówiłem sobie wiele razy 'Zmień coś', i zmieniałem.
Byłem daleko stąd. Wyszło na to, że to nietrwałe.
Mam swój dół, pierdolę odpowiedzi na maile,
nie chcę odwiedzin, chyba, że masz dla mnie lek na receptę.
Mój własny mózg funduje mi przeloty od K2, aż po Mariański Rów.
A zeleżało mi na nas, miało być łatwo, a w zamian,
zmieniłem się w psującego Ci wyjścia na miasto chama.
Nie zasługiwałaś na te frustracje, a ja nie chciałem,
żebyś kiedyś mnie znalzła z dziurą w czaszce.
Jakby nie patrzeć, razem jesteście od liceum,
nie wiem czy wtedy w planie to miałeś, przyjacielu.
Facet? Ty jeszcze masz na to czas.
Mówię o przyszłym czasie, narazie czasu Ci brak.
Jeżeli wszyscy żyją tak, jak musi każdy, a każdy inny, jest tępiony jak wirus.
Możecie poduszkami mi obłożyć ściany, i wymontować klamki, i zamknąć wśród świrów.