Ludzie popełniają zasadniczy błąd: kiedy kończy się coś ważnego w ich życiu i jest im bardzo źle, nie słuchają bliskich (często i własnego rozumu), nie wierzą w to, że słońce jeszcze wzejdzie, że wszystko, jak to jest w standardowych pocieszeniach, wróci do normy. Spędzają ten czas pogrążeni w rozpaczy i modlitwie o to, żeby było jak dawniej. Nie sypiają, żeby nie śnić o tym, co się skończyło, nie jedzą, nie piją, bo niczego tak nie pragną, jak zniknięcia z tej chorej planety. I tak mijają im godziny przeradzające się (nawet nie wiadomo kiedy) w tygodnie, w skrajnych przypadkach nawet w miesiące, a oni dalej tkwią w martwym punkcie. Raz na jakiś czas wychylą swoje czerwone nosy spod usmarkanych kołder, obiecają, martwiącym się o nich, bliskim poprawę, zaczynają się 'oficjalnie' uśmiechać, w samotności jeszcze tkwią w czarnej rozpaczy. Jednak już coraz częściej bywają wśród ludzi, zaczynają myśleć o swoim 'nowym wspaniałym świecie'. Pojawiają się świeże plany, marzenia. Ludzie wtedy modyfikują swoje horyzonty, zaczynają patrzeć z nadzieją w przyszłość. Zdarza się, że wspomną 'w towarzystwie' ze smutkiem o przeszłości, czasem uronią kilkanaście łez w samotności. Jeszcze się boją zasypiać, bo wiedzą, że pod powiekami czekają na nich 'tamte' sny, jeszcze czasami nie chcą się budzić, bo w tych niektórych wszystko było 'po staremu'. Jednak ich życie nabiera tempa, powoli odnajdują mniejszy czy większy sens istnienia. Już nie łudzą się, że wszystko wróci do dawnej normy, ale wyznaczają sobie nową. Zaczynają widzieć dobre strony zaistniałej sytuacji, nawet dobrze się bawią. Pojawiają się ślady nowych deklaracji, ręce się mniej trzęsą, jedzenie zaczyna mieć odpowiedni smak, a te sny już tak bardzo nie przeszkadzają. I właśnie wtedy, kiedy już ludzie dochodzą do tego, że jednak jakoś da się żyć bez tego, co kiedyś było głównym powodem, dla którego istnieli, kiedy odnajdują nowy ład, wszystko się zmienia. Nagle powraca do nich to, o co się modlili. Znienacka zjawia się przed nimi to, co pokazywały te sny, z których nie chcieli się budzić. Nagle dni spędzone na rozpaczy stają się dniami straconymi, nagle zaczynają dostrzegać, że bliscy mieli rację, że powinni ich słuchać i czerpać garściami z 'nowego życia', bo to był ich czas. Jeśli nie chcieli traktować owego czasu, jako definitywny koniec 'starego', to powinni sobie wmawiać, że to tylko przerwa, pauza w życiu na coś zgoła odmiennego. Oczywiście są szczęśliwi, nie mogli sobie wymarzyć lepszego końca trudnej sytuacji. Wiedzą, że naprawdę Ktoś nad nimi czuwa, wierzą dzięki temu jeszcze mocniej. Żałują jednak, że spędzili TYLE czasu na głupim użalaniu się nad sobą. I później mija czas, znowu żyją w pełni. Przeszli przez coś, co tylko nadało im szlachetniejszy charakter. Wracają czasami wspomnieniami do owej pauzy i, o dziwo, pierwsze nasuwają im się na myśl same dobre wspomnienia. Widzą te dobre chwile, czas spędzony na zabawie, wśród wspaniałych przyjaciół, nowych znajomych, których pewnie, gdyby ta 'chora sytuacja' nie miała miejsca, nawet nie mieli okazji poznać. Wtedy uśmiechają się na samą myśl o 'tamtych czasach'. A mają sobie za złe tylko jedno: że tak długo zatruwali sobie życie złymi rzeczami. I wtedy właśnie nachodzi ich ta myśl, która dzisiaj w nocy naszła mnie: ludzie popełniają zasadniczy błąd...
muse: madness.