Hm. Sześć lat. Sześć pierdolonych, ciężkich lat temu stanęłam przed lustrem. Wagi nie dotykałam nigdy przedtem, bo byłam tchórzem. Nic dziwnego, tydzień później wskazała 93 kilogramy. 174 cm. Potwór. Ja nie wiem, nie chciałam tego widzieć? Nie wiem. Ale dokładnie w dzień moich szesnastych urodzin znalazłam motywację. W sobie. Tak ogromną, tak ognistą, że N I C nie było w stanie mnie zatrzymać. Codziennie patrzyłam w to samo lustro, widziałam te same dwa podbródki, te same otłuszczone ramiona, tą samą kupę gówna - jak śmiałam się wtedy nazywać - codziennie. Codziennie, wiążąc buty do morderczego biegu, czułam ten okropny rozlewający się brzuch. Nawet nie zauważyłam, jak podbródki zniknęły, jak zaczęłam przypominać - z dzisiejszego punktu widzenia - zajebistą dupę. Nie zdążyłam tego zauważyć, bo dla mnie było już za późno, czerwona niteczka na nadgarstku wciąż przypominała mi kim chcę być i nie pozwalała jednocześnie dostrzec, że już tą osobą się stałam. Nie potrafię przypomnieć sobie co wtedy czułam. Ale - paradoksalnie - nawet nie wiecie jak cholernie tęsknię za tą osobą. Nie potrafię jej odnaleźć. Praca, studia, miasto. Te trzy pierdolone czynniki zniszczyły wszystko na co pracowałam tak CHOLERNIE ciężko. I czwarty - ja, wraz z moją ślepotą.
Piszę to, bo chcę wrócić. Zrobiłam to, osiągnęłam swój cel dzięki Wam w ogromnej mierze. Codziennie wieczorem czytałam, pisałam, komentowałam, poznałam mnóstwo nieziemsko ciepłych osób. Brakuje mi Was.
Wczoraj waga pokazała 91kg. Cztery miesiące temu - 102,5. Trzy lata wystarczyły. Wiem, że zrobiłam wtedy wszystko źle. Że niepotrzebnie wyrzucałam obiady do kosza. Że 300kcal dziennie to nie był dobry (choć bardzo szkuteczny na krótką metę) sposób. Ale wiecie co jest najgorsze...?
Że bardzo chcę to powtórzyć.
Co u Was?