no i po obozie. było mega-zajebiście-w chuj-wypas-wykurwiście, jeden z obozów na którym się najlepiej bawiłam :) ciągle uważam, że nasz domek (NR 4) był najfajniejszy, a 13-godzinna jazda pociągiem z Gosią, Anią, Piotrkiem i Grzegorzem to istny survival.
a 2 ostatnie dni zapiszą się w pamięci na stałe. oczywiście tylko wtedy wiał porządny wiatr, przy którym można było pływać na desce, bo, jakżeby inaczej, wcześniej nie raczył wiać. no ale lepiej późno niż wcale, więc nie narzekam. jednak w przyszłym roku jadę nad Bałtyk. o.
w dodatku uczyłam się na trapezie, co sprowadziło się do setki wpadnięć do wody, ponieważ bom był za wysoko i nie mogłam się wpiąć, i wyciągania tego cholernie ciężkiego żagla. a kiedy już wyregulowałam sobie żagiel, to nie mogłam zamknąć zabezpieczeń i musiałam czekać na Pawła. a jak on już przyszedł, zajęcia się skończyły. shit. i tyle było z mojego rumakowania.
natomiast ostatniego dnia było rozdanie dyplomów i a co za tym idzie - trzeba pozbierać podpisy. no to się chodziło i zbierało od kadry (głównie i innych). oczywiście co ja mogłam palnąć w pewnym momencie? "ty, daj dyplom, narysuję ci ptaszka". no i klops. bo co się okazało: jak zaczęłam rysować, to wszyscy się zlecieli jak takie upierdliwe komary do światła i: "narysuj mi też, narysuj. mi kotka, mi ptaszka, skrzypce, krokodyla i chuj wie co jeszcze". i nie dają spokoju. no to usiadła sobie Maja na dupce i smaruje ptaszki i kotki i smoki. przez cały wieczór i połowę nocy. masakra.
a ze smokiem to inna historia. oto słuchajcie:
otóż męczę się z ptaszkami i wtem wchodzi Bartek (dla ciekawskich - instruktor od survivalu). podchodzi, siada koło mnie i patrzy co robię. i lampi się i gapi się i patrzy. i nagle słyszę "smoka. smoka tu na ręce. smoka". i pokazuje mi i nie daje spokoju. i co ma robić biedny artysta? jak mu każą, to rysuje. więc, po chyba 2 godzinkach wyrysowywania mazaczków koleżanki, stworzyło się coś takiego (dla nieogarniętych - zdjęcie). niestety! zdjęcie marnej jakości bo z komórki, na żywo prezentował się okazalej, a z daleka wyglądał jak prawdziwa dziara. i dla tych co się znają na rzemiośle - tak, tak, wiem jest sporo niedociągnięć w linii i w kolorze, ale cóż poradzić jak się miało jedyne marne cienkopisy, które co chwilę się wypisywały. myślę jednak, że walka zakończyła się moim zwycięstwem bo na tak krótki czas tworzenia, bez przygotowania i projektu, to efekt jest zadowalający. w dodatku mi się podoba. i to bardzo.
ot i koniec historii.
warto jeszcze wspomnieć o wieczorkach muzycznych z moją gitarą i nieodłącznym chórkiem domku nr 4, kiedy to próbowałyśmy się jakoś zgrać i marnie nam to wychodziło. jednak! jednak pewnej nocy raz się udało i było bardzo fajnie bo wszyscy śpiewali - nie tylko my ale też inni przyszli i w ogóle śłittt :)
i jeszcze mecz siatki kadra vs obozowicze. ale ich złoiliśmy: 3:1. mwahahahahahahaha
teraz zamierzam pobujać się po mieście z potrzebą natchnienia. ot, porysuję sobie Wrocław. te mniej znane i bardziej znane, miejsca-spotkań-i-dyskusji, ludzi, obiekty. pomiędzy jednym a drugim wypiję piwko, wypalę papieroska, pogadam, popatrzę. czyli to, co potrzebuję najbardziej: samotności, bujania i wałęsania bez celu, marzenia, rozmyślania, gapienia się bezmyślnie na wystawy, zimnego browarka i fajki z moją nieodłączną muzyką. szkoda że glanów nie założę - to dopełniło by moje szczęście. chlip, tęsknię za tym tupotem, zdartymi czubami, czerwonymi kablami i blachą.
może jeszcze pójdę do pracy do biura projektowego. fajnie by było. "odnaleźć się w tym chaosie" jak to mój tata określił.
a później - Czechy z rodzicami i bratem. będzie zabawnie, tym bardziej że mieszkamy osobno, my i rodzice. po tygodniu oni zostają na tydzień, a my wracamy przez Austrię, żeby odwiedzić jego kolegę, a potem... kto wie? może coś jeszcze? tak czy siak będzie mega
a co było przedtem rozpisywać się nie będę. miłość jedna, miłość druga, jednak bardziej spełniona, inne mniej. gdzieś tam też koncert Metallici, wały, wódka, zakończenie, piwko i szlugi, a wszystko polane farbą i tuszem i uwieńczone hodowlą ślimaka, który żyje sobie do dziś w moim kwiatku na moim stoliku. wczoraj dostał nowego kwiatka, bo tamten usechł. szkoda - ładny był. ot, tak w skrócie te 3? 4? 2? miesiące.
KOMIKS! zaczęty i nie ma chuja we wsi - tym razem skończę. Legenda Primordium - Udręczone dusze, na podstawie opowiadania z fantastyki. mam (prawie) pierwszą część. ech, czeka mnie długa i żmudna praca.
======================================================
Gdy byłem bardzo mały i o tym nie wiedziałem
Myślałem że kimś będę bo marzenia miałem
Rodzice byli w pracy a ja wcześniej w domu
Wypiłem w parku wino nie mówiąc nic nikomu
Było jakoś dziwnie puściłem pawia
Czy to był początek to mnie zastanawia
W szkole jako gówniarz skroiłem dwa zety
I zamiast balonówy kupiłem sobie pety
To tacy jak ja są esencją tych ulic i brudnych bram
W szarości tramwajowej potrafią wesoło spędzać wolny czas
To nasze ciężkie buty to uśmiechnięte gęby
To wybryki chuligańskie to wybite zęby
Czasem radośni a czasem wredni
To my Oi! Młodzież idziemy tędy
Byłem starszy skroiłem sobie glany
Wszyscy mieli pecha gdy byłem pijany
W domu jak to w domu - nie ma zrozumienia
Dlatego z dnia na dzień szukałem rozluźnienia
Często na złość starym spierdalałem z chaty
Zawsze gdy wracałem dostawałem baty
Kiedyś pannę piękna o blond włosach poznałem
Lecz kurwa na Jarocin pojechała z hipisami
Byłem już starszy porwałem Volkswagen
Wtedy nie wiedziałem że nigdzie nie dojadę
Potem w poprawczaku chciałem pakerować
No i chwilę później zacząłem grypsować
Miałem dwie kropy i inne tatuaże
Nie przyszło mi do głowy że to już się nie zmaże
Byłem samotny nie miałem już domu
Nie chciałem pracować na składnicy złomu
Kiedyś na ślepo wierzyłem idolom
Ale zmądrzałem i czas ich pochłoną
W życiu spotkałem ludzi nieżyczliwych
Spotkałem Oi! Młodzież i jestem szczęśliwy
Kiedyś ktoś mnie nazwał okrutnym szaleńcem
A ja wtedy byłem zaledwie pomyleńcem
Teraz na ulicy stoję pewny siebie
Nie wiem czy na ziemi czy już jestem w niebie
The Analogs
mam do niej sentyment
rok temu, na wakacjach, w czasie deszczu, na wyspie, pod śmierdzącym mostem, na kocyku w panterkę, wśród tych co jeszcze się nie zmienili i zanim odeszli, z chujowych małych głośniczków leciała ona, pomiędzy "pierdoloną erą techno" a "OI OI OI horrorshow baw się dobrze albo giń", siedzieli przedstawiciele wymierającej rasy skinów, metali, punków, oi gniecionej coraz bardziej przez erę plastiku, kiczu i różu. brudne wspomnienia które zostają na zawsze
r.i.p.