nie mogę napisać o niczym innym jak tylko, ile zjadłam, jak mocno zawaliłam, jak długo nie jadłam i jak długo rzygałam. chciałabym móc rozwinąć myśl, jak bardzo uczucie wody na mojej skórze łagodzi nerwy. jak łatwo jest mi się wtedy rozpłakać. choć nie zawsze działa. najczęściej siedzę bez ruchu, lejąc sobie chłodną wodę na głowę i patrzę tępo w tworzący się wir. ale czasem jest ten przełom i kulę się. zwijam. i jest mi dobrze, mimo że wypłakuję oczy. chciałabym mieć kogoś przy sobie, ale ja tak bardzo nienawidzę do kogoś należeć. nie ukrywam, że obwiniam o to swoją matkę. ale o tym kiedy indziej.
wracając.. tęsknię za morzem. całe życie miałam je pod nosem, a teraz jedyną wodą, jaką dotykam jest ta pachnąca basenem, z kranu. twarda, prawie jak kamień. mimo to, czasem koi nerwy. wtedy nie czuję tego kamienia i czasem zapłaczę. albo to ten kamień rozbija mi się o głowę i pobudza neurony odpowiedzialne za wypuszczanie emocji. tak, wypuszczam emocje. wyzwalam je. uczucia niech płyną razem z wodą. niech trafią do kanalizacji. idąc dalej tym tropem, znając naszą polską mentalność i uczciwość, niech wpłyną do morza. stanę się częścią tej wielkiej wody. chcę współistnieć z naturą. chcę nią być. chcę stać się niewidzialną. zniknąć. przestać być. bo może się stanie raz jeden cud