Zabawne, jak czasem pewne rzeczy układają się w życiu. Napisałem tekst i nagle naszła mnie ochota posłuchać piosenki. Uświadomiłem sobie, że dotąd słyszałem ją tylko w radio. A jednak znalazłem ją bezbłędnie, nie pamiętając tytułu, autora, jedynie melodię i refren. Szkoda że gitarowe wstawki są takie krótkie, kocham ten ton... Mógłbym słuchać całą noc samej gitary.
A więc po tym wstępie... Zapraszam do lektury kolejnego eseju o życiu, porażkach, czym tam jeszcze.
Nachodzą mnie dziś wspomnienia. Czy jestem nieszczęśliwy, że spędzam święta sam jak kołek, siedząc bez celu przed kompem... No dobra, nie całkiem bez celu. Przygotowałem nowe CV, kilka sztuk rozesłałem jeszcze przed świętami. Nowe oferty pracy na gwiazdkę. Zastanawiam się, czy rzeczywiście jestem do tego stopnia paranoikiem, czy naprawdę do tej pory czułem się przez kilka ostatnich lat tak źle, że nie mogłem nic na to poradzić. Prawda jak zwykle tkwi pośrodku. Fakt, odbijało mi. Nawet przez ostatni rok mi odbija. Ale nie jestem nieszczęśliwy. Doszedłem do takiego stanu umysłu, w którym porcja biedronkowych pierogów odgrzana na patelni wywołuje metaforyczny uśmiech pod moim świeżo wyhodowanym zarostem. Kolejna paranoja? Może...
Teraz chyba zaczynam dotykać sedna problemu. Pisałem już o kontrastach... O to chyba chodzi: Jeśli zestawisz zaczerniony karmin z błękitnawo-zieloną zimową bielą uzyskasz skrajny kontrast. Pomaluj sobie tak ścianę w pokoju a szybko zrozumiesz o czym mówię. Jestem jak karmin. Wulkan pomysłów, wulkan energii, rozchwianie emocji. Na zewnątrz tego nie widać. Na zewnątrz jestem bielą. Ładną, podkolorowaną, miłą dla oka bielą, która daje bogate w delikatne cienie tło. Im bliżej krawędzi tym mniej akcentów, mniej wirujących smug. A w centrum kwitnie obramowana silną czernią, kontrastowa, w kolorze krwi, położona grubym pędzlem róża. Ze zmysłowo prężącą się łodygą cierni. Taki zestaw na płótnie doprowadzi dowolną osobę do kompletnego szaleństwa. Nie potrzeba demonów. Nie potrzeba cierpienia. Wystarczą same kontrasty.
Byłem białym tłem przez całe życie... Na dobrą sprawę jeszcze dwa lata temu naiwnie chciałem odłożyć i wrócić na studia w rozpaczliwej próbie ukończenia edukacji dyplomem. Naiwnie? Ha! To wciąż łagodne słowo, zbyt łagodne na beznadziejnego imbecyla, jakim wtedy byłem.
Może właśnie oszalałem...
Nie. Byłem szalony całe życie. Byłem szalony z rozpaczy utraconego raju. Nie klocków lego, zabawek po sufit i całej masy jedzenia jaka towarzyszyła mi na samiuśkim początku w domu dziadków, rodziców mamy.
Nie.
Brakuje mi lasu, topól rosnących nad stawem, czystej, prawie źródlanej wody w rybnej sadzawce. Szalonego śpiewu ptaków przez całe lato, zielonej, przyjemnej dla stóp darni, która pokryta zimną rosą tak cudownie chłodziła rano stopy. Prostego życia farmera, które pokochałem wtedy, mimo że wyprowadziliśmy się z bloku i dostatku na wieś, gdzie do najbliższego sklepu było ze trzy kilometry. Podobało mi się. Nie chciałem iść do szkoły. Mogłem tam przeżyć całe życie i ani razu nie narzekać na samotność, smutek czy niewygodę.
Taki był stan wyjściowy.
Ojczym alkoholik. Babka dewotka. Matka choleryczka. Sąsiad śmieciarz. Beznadziejnie głupie dzieciaki, w których jakiś czas widziałem rodzinę. Oj byłoby pisać. Każda z tych postaci zasługuje nie tylko na oddzielny rozdział, ale na całą książkę. Może... Kiedy naprawdę minie mi ten żal i dławiąca tęsknota za piękną, spokojną zagrodą, którą pamiętam z dwóch pierwszych lat pobytu...
Zarośnięte chwastem, ostem i pokrzywą obejście, smród, bród i nędza każą mi wierzyć, że to był tylko sen. I właśnie łzy stają mi w oczach. Mam gdzieś święta. Mam gdzieś cały świat. Chcę ubabrany po uda w błocie podlewać pomidory, w dusznej, ale pachnącej kwiatem folii. Chcę pielić rządki, uprawiać ziemniaki, robić z rozlazłym lenistwem te wszystkie idiotyczne i bez znaczenia rzeczy, o których teraz wiem tak wiele... Bo gdzieś w głębi duszy pokochałem tę prostotę życia i mimo prób wyzyskania mojego, jak twierdzą inni i na co przystałem, niezrównanego intelektu (choć po tylu latach życia w naiwnej ciemnocie - naprawdę?) żyje we mnie leniwy, prosty wieśniak, którego umysł zajmują głównie warzywa, chlewik i ilość wydojonego wczoraj mleka. Czym skorupka za młodu, nie? I jeszcze refleksja... Kontrasty, kontrasty. "Bystry - jak na wiejskiego głupka." Właśnie chyba stworzyłem nowe porzekadło.
Ktoś kiedyś powiedział, że własny dom jest nieistotny, że łatwiej wynająć mieszkanie. Zranił mnie tym tak głęboko, jak jeszcze nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił.