Robię w myślach podsumowanie. Wychodzi mi z niego, że to najbardziej żałosny ubiegły rok w moim życiu. Gorzej być nie może, więc uszy do góry. Patrząc dookoła jestem w dość komfortowej sytuacji. Szacuje wszystkie drobne plusiki. Powstaje w mojej głowie pytanie: czym się zająć, żeby nie tylko zarobić na względnie wygodne życie, ale i czuć się lepiej?
Przede wszystkim powinienem się wyprowadzić z tego przeklętego miasteczka. W Wawie żyło się ciężko, ale zawsze znajdowałem setki okazji żeby dorobić. Z drugiej strony... ten tłok, wieczny pośpiech, przytłacza mnie to. Jednak jestem spokojny, leniwy i mam dość niewielkie wymagania od życia. To nie są cechy mieszkańca stolicy. Energiczny, pracoholik i wiecznie nienasycony - taki powinien być Warszawiak! Ale tu też nie jest mi dobrze. Prowincjonalne miasteczko funkcjonuje jak państwo w państwie. Można powiedzieć, że rządzi tu mafia. Dla takiego typka jak ja, choćby nie wiem jak mordercze miał myśli, nie ma tu miejsca. Spójrzmy prawdzie w oczy. Ja nawet jak widzę pająka, to go nie zabijam, tylko delikatnie wypuszczam na wolność. Nigdy nie zabiję człowieka. Co najwyżej kurczaka albo kaczkę na rosół.
Właśnie to otoczenie sprawia, że czuję się źle - uświadomiłem sobie dzisiaj. Wszyscy traktują mnie jak wrzoda na tyłku, którym właściwie w tej chwili jestem. Nie mam pracy, żeruję na innych itd., itp. Czemu tak jest to już zupełnie inna sprawa. Sam twierdzę, że jednak mam w życiu szczęście. Bo mam. Mieszkam w bloku, podczas gdy moja rodzina gnije w norze śmierdzącej jak kanał ściekowy. Ciocia w gruncie rzeczy nie jest złą osobą, mam co jeść, dług za mieszkanie nie jest jakiś katastrofalny. Jest zdziwaczała, rośnie jej broda, zachowuje się czasem kuriozalnie... Ale nic ode mnie nie wymaga i rzadko mnie naprawdę irytuje. Właściwie nie pamiętam, bo jakiś czas irytuję się na pokaz, żeby mieć ją z głowy. Ergo - nie jest źle, nie jest naprawdę źle.
Wiecie, że po rosyjsku słowo "pisać" oznacza "sikać"? Zapadło w pamięć... Aż nie pamiętam, jak się mówi "pisać" po rosyjsku. Powinienem cały ten wolny czas przeznaczyć na zakuwanie języków. Coś wewnątrz podpowiada mi, że mi nie wychodzi. Psiakrew! Jaki człowiek jest ograniczony. Nic dziwnego, że w erze elektroniki i maszyn tak ciężko znaleźć pracę. Po prostu żadna z nas konkurencja dla maszyn, które pracują 24/7 i to z maksymalną wydajnością i potrzeba 3 zmian ekipy pracowników, żeby je obsłużyć.
Głowa pęka... Lęk nie pozwala zaczerpnąć powietrza. Ostatnio śpię, a kiedy niefortunnie się przebudzę pierwsza myśl to "gdzie jest skalpel". Nigdy w życiu nie miałem tak gównianego samopoczucia i nigdy w życiu tak dobrze sobie z tym nie radziłem. Boję się Sylwestra. Wyjście z domu nie wchodzi w grę, a w domu skulę się z przerażenia na te 15 najgłośniejszych minut roku i przez następne 5 dni będę próbował zaleczyć traumę. Szacuję, że gdzieś w połowie stycznia pozbieram się i będę w stanie zadziałać coś w sprawie samozatrudnienia.
Zacząłem pisać opowiadanie, tylko rozciągnęło się na 7 wordowskich stron. I pierwszy raz w życiu takie pisanie mnie absolutnie wciąga. Może kiedy przeczyta się dość książek po prostu naturalną koleją rzeczy jest pisanie własnych. Raczej nie doczekają się papierowych wydań. Ale znajdzie się motywacja do zabawy w akwarele. I pewnie za jakiś czas wydam to w formie oddzielnego bloga.