i takie ono jest. to życie. znienacka zachodzi nas od tyłu a potem my je od tyłu, rodzimy się i bach! do końca już jesteśmy ciężarem dla siebie i innych.
mówię: wynoś się! krzyczę. podążam za własnym głosem i znajduję nieuzasadniony gniew, całe pokłady tego gniewu, tego cynizmu, tej, kurwa, machinalnej nienawiści do wszystkich. tak, tak, jestem złośnicą. wiem. jestem próżna leniwa pusta głupia i w ogóle do niczego się nie nadaję. kiedy nie! kiedy ja mam doła, to wszyscy bach ze mną do tego dołu, do piachu z nimi. kiedy ja wcale taka nie jestem. giń w tym dole kto tak myślisz.
i tak wygląda moje życie. jęsli nie uda mi się wybudować drewnianej chatki gdzies w lesie, nad morzem, nad jeziorem, najlepiej nad jeziorem w lesie, wymigać się od pracy i w pewnym sensie prowadzić zycie pustelnika, ewentualnie tego nie mieć i prowadzić życie podróżnika, to też zginę w tym dole. razem z innymi popaprańcami losu.
nie mogę żyć jak 'wszyscy', nie mogę pozwolić się zresocjalizować do niezdrowego stopnia i żyć jak oni. albo-albo. albo będzie tak jak chcę i według tego, co sobie cenię i na co pracuję, albo wcale. albo nie i już! do widzenia z tym całym majdanem. z tym objazdowym jarmarkiem niezrozumiałych dla mnie wizji przyszłości. no i kurwa ja pierdole.
stop prokreacji
z wolna drzwi uchylają się ze zgrzytem
ukazując niepoznane korytarze piekieł i niebeł