Kiedyś świat kończył się tam, 'za tamtym domem'.
Pamiętam rozmowę z uwielbionym przeze mnie kuzynem, który pewnie miał już za sobą pierwsze palenie trawy, kiedy ja się urodziłam. Kucając przy mnie, powiedział:
- Wiesz, tam, po drugiej stronie kuli ziemskiej słońce właśnie wstaje, podczas gdy u nas staje się noc.
- Za tamtym domem? - pytałam, ściskając go za rękę.
- Niee, dalej
- Za tamtym?? - wskazywałam tym swoim małym palcem pokrytym pulchną niezużytą jeszcze skrórą, ale on, nie wiedzieć czemu, tylko śmiał się serdecznie i obejmował mnie ramieniem w zrozumieniu. Cha, cha, cha
Świat.
Zaraz, zaraz... To było to podwórko z wielkim psem na łańcuchu, który bez ustanku na mnie szczekał, pewnie nie mogąc pogodzić się ze swoją sytuacją, z metalem uwieszonym u szyi; tym, do którego robiłam podchody, gdy spał, w celu zabrania mu miski do jedzenia, potrzebnej mi do przyrządzenia nowego przysmaku z błota. To była ta droga, a po drugiej stronie drogi sad, gdzie spędzałam całe godziny, biegając w czerwonej koszulce z wizerunkiem Kelly Angelo i zawiązując na każdym niemal drzewie sznurki. Bezustannie szukałam recepty 'jak zrobić huśtawkę taką, jaką ma Tadzik' i, taszcząc stare deski, usiłowałam urządzić domek na drzewie, gdzie w myślach miałam zamieszkać z bratem, kiedy już się zbratamy.
To było te kilka sąsiednich domów, które w gruncie mało mnie interesowały. Wolne chwile poświęcałam na kształcenie się: przepisywałam gazety, nie mając pojęcia o czytaniu i pisaniu. I wszystko jasne.
Czasmi jeszcze braliśmy śluby, układaliśmy teksty przysięg i śpiewaliśmy zmyślane na poczekaniu piosenki.
Z tego miłego czasu, pełnego trosk i zmagań z realizacją własnych marzeń, prawie wcale nie pamiętam mamy i taty. Byli, ale może ich znaczenie w moich dokonaniach i odkryciach nia miało większego znaczenia. A może po prostu tak mi się wydaje.
A teraz patrzcie na te tory. Do diabła, ciężko się z tym pogodzić.
Nie chcę uciekać, ale muszę.