Kto by pomyślał, że stanę po raz kolejny przed drzwiami tej samej rozterki. KTÓRE TO JUŻ PODEJŚCIE. Może to znak, że i tak wrócę? Że zawsze wrócę w to miejsce? Nie wiem, nie chcę tego - racjonalizm, pragnę bardzo - pozostając w zgodzie z sercem. Przykre, bo głupie, ale chyba u ludzi typowe. Słabiutki z nas gatunek.
Jutro koncerciwo, nawet dwa, ale zmuszona jestem olać je ciepłym moczem i skupić calusieńką uwagę na wtorkowym poprawianiu przedmiotu zacnie zwanego linguą latiną. Mam nadzieję, że do października będę miała z nauką spokój, AŻ 13 DNI. Ciekawi mnie co przyniesie ten rok akademicki... Chcę już wyjechać, może rzucić studia, mam milion pomysłów na minutę, ale chyba większość nazbyt głupich, by je realizować. Pierdolę dziś bez sensu, zmęczonam pracą w moim piwnym lokalu. Wyczerpana psychicznie i fizycznie. A PRZECIEŻ MAM JESZCZE WAKACJE. Co powiem w listopadzie? Strach. No nic. Nic tu dziś po mnie.
/sierpniowy zwierzyniec albo banda wystraszonych czarnuchów, jak kto woli.