5 dzień w Poznaniu. Miasto mi się podoba, czuję się już zaaklimatyzowana.
Nadeszły zmiany, a ja tego mocno nie odczuwam. Może to przyzwyczajenie do samotności działa tak, że nie czuję się tutaj niemalże zupełnie swojsko, a może jeszcze nie dotarło do mnie, że to nie jest tymczasowa zmiana otoczenia, a coś zupełnie trwałego, z czym przyszło mi życ przez kilka następnych lat? A może faktem jest, że już nie zważam na ludzi i ich obecnośc tak bardzo, jak kiedyś? Jednak brakuje mi tu przyjaciół, z którymi nie jeden szlak przeszłam, mimo że na horyzoncie pojawili się nowi, z którymi już dobrze się bawiłam, rozmawiałam.
Innym zdaje się byc tutaj czas. W Olsztynie doceniałam sen i jeśli ktoś by mnie obudził o 4 rano i spytał się, czy idę z nim na wschód słońca albo po prostu przejśc się po opustoszałym mieście, postukałabym się w głowę i spytała (grzecznie) "popierdoliło?", a tutaj mam na to ochotę, która jest silniejsza od chęci spania. I mam gdzieś, czy to 14 czy 4 rano, bo czymże jest czas w stosunku do możliwości zobaczenia czegoś, co chwyci za serce i można to uwiecznic pod postacią zdjęcia?
Jutro będzie pierwszy prawdziwy dzień na uczelni, a wieczorem grzeję na przesłuchania do chóru, także trzymajcie kciuki.
Cya!