Hejo!
Wos wosem, matma matmą, ale na angielskim to się dopiero działo. Siedzimy sobie na lekcji i nagle Paramusia mówi że śmierdzi gazem. Siedzimy dalej, ktoś inny mówi że śmierdzi gazem. Wszyscy czują gaz, ale lekcja nadal trwa. Paramusia nie wytrzymuje i wychodzi, mówi że ona nie będzie tutaj siedziała. No to wyszliśmy wszyscy i chcieliśmy poszukać innej sali. Zamieszanie, ktoś tam poszedł po konserwatora, ktoś po coś innego. My stoimy na korytarzu, cieszymy się że nie ma lekcji. Ogólne zamieszanie. Ktoś przyszedł i mówi, że w tej szkole nie ma żadnej instalacji gazowej. Pani od chemi twierdzi, że to z sali na górze, chemicy robią doświadczenia, ale okazało się że nie. Dzwonek na przerwę, ale jeszcze druga godzina. Pani powiedziała, że będziemy mieć w małej sali obok, chyba że znajdzie się inna sala. Weszło tam pare osób, zostawiło torby i zostaliśmy sami z Wiktorem. Nikogo nie ma, czemu by nie poskakać po ławkach? Haha, to skakaliśmy sobie jak debile, niewiadomo czemu. Jakiś pomysł z czapy, ale jest fun. I nagle wchodzi Paramusia, a widząc nas, a dokładnie Wiktora (bo ja zdążyłam zeskoczyć i schować się za ścianą), patrzy się krzywo i postanawia jednak nie wchodzić do tej klasy. Otworzyła drzwi, zobaczyła Wiktora na ławce i wyszła. Złapaliśmy pompę z tego zajścia i przyszła Muszka. Porozmawialiśmy z nią trochę o naszej dziwności i dowiedziliśmy się że mamy w innej sali. A na drugiej lekcji angielskiego próba pożarowa. Haha, znowu pół lekcji nie ma. Najlepszy angielski ever. Na koniec dnia wf i dwie godziny grania w ping-ponga. A na koniec przyjechał do mnie Wiktor. Dziękuję :D