WRÓCIŁAM! Jest co opisywać, więc ta notka tylko dla wytrwałych.
No to wiadomo, że było super, mimo że było pare niespodzianek. W tydzień przejechaliśmy około 330 km.
Pierwszego dnia w nocy, w drodzę na dworzec, była burza. Rozpętała się akurat jak Wiktor wyszedł przez okno. Ja cierpliwie czekałam na niego w szopie. Bałam się że pęknie i nie pojedzie. Ale przyjechał i uff jaka ulga. Był trochę spanikowany całą sytuacją, ale jak dojechaliśmy było spoko. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Łodzi, a już musieliśmy się przebierać, bo bylismy przemoknięci do suchej nitki.
Dojechaliśmy do Olsztyna, gdzie zaliczyłam jedyną na tym wyjeździe glebę. Było to spowodowane moim hamowaniem na piasku i jeszcze nie oswojeniem się z obciążonym bagażami rowerem. Wygiął mi się wtedy koszyk i zdarłam sobie ręcę. Wiktor tego dnia także się wywalił. Pojechaliśmy szlakiem rowerowym, który miał nas doprowadzić do Nidzicy. Okazał się to teren pagórkowaty i ciężko bylo wjechać załadowanym rowerem pod górkę. Na tej trasie Wiktor zgubił jednego buta z przyczepki, z czego miałam niezłą pompę. Ogólnie pierwszy dzień nas nieźle przeturał. Rozłożyliśmy namiot przed Nidzicą w krzakach.
O 6 rano obudziła nas kolejna burza. Musieliśmy na szybko wszystko pakować i szukać schronienia. Nie daliśmy rady wszystkiego tak szybko zabrać, więc pare rzeczy tam zostało, po które potem się wróciliśmy. Znaleźlismy jakiś opuszczony dom bez drzwi i okien. Wiktor rozpalił tam ognisko, żeby się ogrzać i wysuszyć ciuchy, ale coś nie wyszło. W domku nie dało się oddychać, a ubrania przeszły tym zapacho-smrodem i nie wyschły.
Pojechalismy do Nidzicy, gdzie zwiedziliśmy zamek. Jadąc dalej, jakieś 3 km od Nidzicy, zorientowaliśmy się że Wiktor ma kleszcza w dupie. No to panika i na pogotowie. Przed Szczytnem, było ładne jeziorko, gdzie chcieliśmy rozbić namiot. Znaleźliśmy camping i chcieliśmy tam przenocować. Jednak koleś powiedział że młodziezy nie biorą. To trudno poszliśmy gdzieś na dziko, ale jakaś pani się zlitowała i pozwoliła spac u siebie na podwórku. To jezioro było najczystszym jakie widzieliśmy. Rano chcieliśmy wypożyczyć kajak, ale nie chcieli dać, bo nie mamy 18 lat. Coś w tej okolicy nie lubili młodych.
Jechaliśmy w stronę Mikołajek, a że pogoda była jakaś niepewna, bo zbierało się na burzę, zatrzymaliśmy się chwilę na przystanku autobusowym. Tam zjedliśmy, a że bylo już dość późno postanowiliśmy przenocować u kogoś na podwórku. Kręciła się tam jakaś starsza kobieta, więc spytaliśmy czy możemy rozłożyć u niej namiot. Ona za to dała nam wynająć za 25 zł domek holenderski, bez wody i prądu, ale za to wreszcie mięciutkie łóżko. Pani Basia opowiadała nam różne rzeczy, zrobiła grilla i herbatkę i ogólnie git.
Rano pojechaliśmy do Kosewa Górnego, gdzie zwiedziliśmy fermę jeleniowatych. Były tam Muflony <3
Zachciało nam się nocować na półwyspie przy Śniardwach. To był kompletnmie idiotyczny pomysł, bo nie było na mapie dróg do tamtąd. Jechalismy jakimiś skrajnie polnymi, gdzie goniły nas much końskie i obkrążały nas, jakbysmy wytwarzali silne pole grawitacyjne. Oprócz tego atakowały komary i inne owady. Trawa i pokrzywy dawały po nogach i mieliśmy dosyć. Wróciliśmy się do Mikołajek i tam nocowaliśmy. Trochę dziwne, że ludzie nie bardzo chcieli nas na swoim polu namiotowym i odsyłali do innego. Tam gdzie nocowaliśmy, koleś martwił się bardzo żebyśmy mu nie zostawili na polu "papierzaków" (papieru toaletowego w miejscu siu siu u kupy). Jego żona opowiadała, że ma traumę, bo kiedyś przybyło z 10 osób tam, kible były zajęte, to pozostawili takie to niespodzianki.
Następngo dnia spotkaliśmy kolegę, z którym jechaliśmy pociągiem i pojechaliśmy z nim na camping. Tam był prysznic, gdzie trzeba było wrzucić 5 zł, zeby leciała ciepła woda. Nie chciało mi się bulić, to się w zimnej myłam. Ale to i tak był luksus, że prysznic, bo zwykle kąpaliśmy się w jeziorach.
Ostatni dzień w Ełku, gdzie oprowadzał nas kolega Wiktora z forum rowerowego. Spotkaliśmy tam małżeństwo które rowerem objeżdżali świat, z czwórką dzieci w przyczepkach. Bardzo fajna rozmowa z tym kolesiem z Niemiec, który dał nam takie poczucie w środku, że my w przyszłości tez tak będziemy. Dał nam srtronę internetową, gdzie rejestruja się ludzie mogący dać darmowy ciepły przysznic w podróży i może miejscówkę do spania.
Potem trochę zamieszanie z pociągami, które nie kursowały w niedzielę. Musieliśmy czekać 6 godzin w Białymstoku. Najpierw przejechaliśmy się koło 1 w nocy po mieście i zostawiłam tam przed blokiem kupkę i "papierzaki". Współczuję tym, którzy dzisiaj rano wyszli z psem. Potem chcieliśmy znaleść sobie jakieś miejsce do spania. Dużo było tam zuli, ale my chcielismy się zulić z dala od nich. Wybraliśmy lokum w krzakach na środku ronda. Godzinkę tam byliśmy, bo nie dało się wytrzymać tych komarów. Pojechaliśmy na beton przy dworcu, bo tam chociaż nie było komarów. Zmieniliśmy miejscówkę na wycieraczkę przed dworcem bo miękciej. Potem otworzyli i przespaliśmy się chwilę na ławce. Jednak ochroniaż powiedział że ludzie zaczynają chodzić i żebyśmy już normalnie siedzieli. Poszliśmy więc na ławkę na pewron, ale tam też nam zwrócili uwagę, że ludzie pomyślą, że coś nam się stało. Dopiero w pociągu moglimy sobie 6 godzinek pospać.
Ogólnie każdy, kto zauwałył na chorągiewce napic "ŁÓDŹ" i do nas zagadali, bardzo chwalili nas, niektórzy zazdrościli. Fajnie, że w końcu ja jestem tą podziwianą, a nie że tylko na innych patrzę jak spełniają swoje marzenia.
Dziękuję Wiktor, że ze mną pojechałeś. Ten tydzień był wspaniały.
Jeżeli ktoś to przeczytał, to gratulację, bo mi by się nie chciało xD