...Nie podchodziło pod fikcję i fantastykę. No nic nie ma tego wyjścia, żadnego innego wyboru wyjścia z tej całej patowej sytuacji jak tylko żyć dalej sam w tej swojej podłej i ponurej samotności i tak mu dni za dniami, mijały, miesiące z miesiącami i lata za latami. Czas leciał, zawsze, szybko, za szybko. Śmierć zbliżała nieuchronnie ku niemu swe kroki, wyciągała już powoli ręce w jego stronę z naostrzonymi pazurami, ostrymi szponami. Starzał się z wiekiem aż w końcu bardziej już słabł. Ale czy aby na pewno? Nie był już pewien tego czy umarł staro czy młodo, z powodu jakiejś choroby, czy zginął z powodu jakiegoś nieszczęśliwego, niefortunnego wypadku albo miał po prostu pecha i był w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie gdzie być go wtedy tam nie powinno? Głowa odmówiła posłuszeństwa, wszystko jak przez mgłę. Ostatnie co pamięta i wie nim koniec ten nadszedł niespodziewanie to, że wiedział, zawsze wiedział! Czuł to, że to się tak skończy. On sam samotny, skona, umrze nie zaznawszy nigdy tej tak bardzo upragnionej miłości. Łzy spłynęły mu po twarzy nim po raz ostatni zamknął swe zmęczone już życiem oczy. Odszedł właśnie z tego świata i zakończył swe życie, już bezpowrotnie. Chwilę później już stał nad swym grobem, nawet nie wie ile czasu minęło, telefonu swojego dawno już przy sobie nie ma by spojrzeć na tę godzinę. Ostatni dłuższy czas jaki spędził ponownie samotnie to kontemplując nad swym utraconym życiem wraz z jego wszystkimi marzeniami jak i planami, sam stojąc przed chłodnią ze swoim martwym ciałem gdzieś po środku jakiegoś ciemnego zamkniętego na noc zakładu pogrzebowego. Teraz już nad grobem widzi jak opuszczają go w ziemię, jak tą samą ziemią teraz już jest właśnie zasypywany, wieloma jej przerzucanych łopat warstwami. Przed swoim grobem widzi zgromadzonych niewielu, głównie to praktycznie tylko swoją rodzinę, mamę, jakieś ciotki i wujków może, kuzynów, brata i kuzynkę. Jeszcze przez jakiś czas siedział tam na swoim grobie, przez te wszystkie dni co jego ciało rozkładało się tam na dnie. Często przy tym znosił ulewy, mrozy deszcze i mimo że przecież martwy to już nie powinien ich był czuć to jednak za życia znał je już tak dobrze, że również i teraz po śmierci dokuczały mu niemiłosiernie. W końcu gdy jego ciało całkiem już rozkruszyło, w proch się obróciło i zniknęło on również stamtąd zniknął i odszedł. Nie wie jak, nie wie kiedy, nie pamięta tego, czuł tylko jakby go coś gdzieś wysoko w górę wessało. Widział księżyc, gwiazdy i odległą planetę ziemię to trochę tak jakby po drodze przelatywał gdzieś w kosmosie. W końcu gdzieś obudził się, ponownie otworzył oczy. Zobaczył obok siebie śpiącą młodą, piękną kobietę i chwilę potem swoje własne odbicie gdzieś w oddalonym przed sobą lustrze. Nie dowierzał bo to przecież był naprawdę on sam! Ale, zaraz coś tu się bardzo nie zgadza, no bo przecież ja nie żyję!?? To niemożliwe, to nie może być prawda, na pewno jakaś kolejna diabła sztuczka.. Patrzy, kobieta obok niego właśnie poruszyła się...