Nie wiem czy mogę tak napisać.
Nie wiem czy umarły we mnie wszystkie komórki i zostały zastąpione nowymi, skoro stare wpisy wydają się tak bardzo odległe...
Minęło wiele lat.
Trwa przygoda, którą rozpocząłem z żoną, córką i synem. Czy mnie to definiuje? W jakiś sposób na pewno.
Na półtora miesiąca wykoleiłem się. Wziąłem za dużo. Upadłem.
Po raz drugi, ale pierwszy raz miałem pełną świadomość tego, że spadam. Nie bolało jak uderzyłem twarzą o ziemię.
Obudziłem się w pasach. Jakoś to było.
Karmili. Byli tacy, z którymi można było pogadać. Było nudno. Ale bezpiecznie.
Było twórczo, ale i niekomfortowo.
Tyle osób czekało na mnie. Tyle miłości i gniewu.
Moje życie gdzieś między tymi dwoma biegunami zaczyna się z powrotem po powrocie.
Chcę móc się uśmiechnąć i powiedzieć że dam radę, ale nie potrafię. Jestem artystą, boli mnie wszystko.
Ale jestem i czuję, a to motywuje.
P.s. Do przesłuchania młodzi gniewni i bardzo artystyczni.
https://www.youtube.com/watch?v=Cm2RgfwFZDg - Giant Rooks - Bright Lies - jest w tym coś naiwnie pięknego.