Waze 58 kilo, nienawidzę siebie. Nienawidzę.
Szlag trafił moje plany, miałam dziś przejść 30 km,
ale musiałam zrezygnować i przeszłam tylko 20.
Wieczorem dojdzie pewnie jeszcze ciężarek.
Muszę dziś zrezygnować z kolacji, bo za dużo zjadłam.
W ogole to marzę o tym, żeby kupić sobie jakiś bezrękawnik
i koszulkę, bo w ogole nie mam w czym chodzić już,
ale dla swojego dobra poczekam aż trochę schudne.
Postaram się kupić 1 czerwca, ale pod warunkiem,
że coś tam schudne, chociaż dwa kilo.
Kupiłam sobie zeszyt bo chcę założyć sobie thinspiracyjny
dziennik, jeden plus jest taki, że będzie mnie on motywował,
a drugi plus jest taki, że wyćwiczę przy tym rękę i pismo,
bo teraz mam tak, że ledwo trzymam długopis pomagając
sobie twarzą coś tam kresle, zamiast pisać, ale to też zacznę
od 1 czerwca - narazie będę pisać w telefonie bilanse itd.
9 lipca chciałabym ważyć 52 kg, jest to możliwe??
Dlaczego nie wyglądam jak ta laska na zdjęciu?
Ona jest taka piękna...
W czerwcu , najlepiej 1 czerwca chciałabym ważyć
54-56 kilo, ale nie wiem czy to jest wykonalne...
Niech ktoś mnie w dupe kopnie, kiedyś chodziłam
po 60 km bez zadyszki, bez zmęczenia...
A dziś... dysząc jak świnia przechodzę kilometr.
Idę kawałek drogi i już jestem spocona, czerwona
i sapie jak jakaś starowina, która cały czas siedzi..
Dlaczego tak mam do cholery?
To jest wina braku kondycji?
Czy jak poprawie swoją kondycję to, to zniknie?