byłam zwyklą nastolatką. lubiłam imprezy, alkohol piłam praktycznie codziennie. a jak alkohol - to i przekąski.
pewnego dnia w szatni od WFu koleżanka powiedziała mi, że bardzo przytyłam.
i to był cios. i to był mój motor do działania.
jak wyglądało moje odchudzanie? od głodówek i diet z internetu aż do drastyczniejszych środków - łykaniu sudafedu i picia herbatek przeczyszczających. codziennie.
dalej imprezowałam, dalej piłam alkohol, ale jak wiedziałam, że będę pić to nie jadłam nic od 15.00 i wlewałam wieczorem w siebie procenty.
schudłam. szybko schudłam. schudłam 15 kilo.
o jaka byłam szczęśliwa! na krótko. chciałam więcej i więcej...
mój związek się rozpadał, ciągle słyszałam, że widać mi wszystkie kości.
nawet Ksiądz w szkole dotknął moich pleców i z przerażeniem stwierdził, że mogłby mi wszystkie kręgi policzyć.
a ja czułam się tłusta. i brnęłam w to dalej.
pewnego dnia powiedziałam sobie STOP.
najmniejszy rozmiar spodni jaki miałam w domu leciał mi z tyłka...
waga stała w miejscu przez 2 miesiące, ja uczyłam się jeść na nowo.
cieszyłam się, że sama zastopowałam, że nie wpadłam w anoreksję.
po pół rok kilogramy wróciły i to ze zdwojoną siłą.
a ja do dziś zadaje sobie pytanie: po co mi to było?
dziś jestem mądrzejsza. wiem, co to zdrowe odżywianie, bo od małego uczę tego moją córkę.
gotuję zdrowo, na parze, a do smażenia nie używam oleju.
jemy dużo warzyw. jemy kolorowo.
i pijemy dużo wody.
[tzn. ja nie mam czasu jeść. urok bycia mamą ;-)]
Dzisiejszy bilans:
ś: kawa
II ś: banan
o: kopytka w sosie brokułowo-szpinakowym
k: omlet
Pozdrawiam,
Pyza