Biegnę boso na brzeg, staję na skraju skały, przede mną morze wzburzone w oddali, po lewej, na wyciągnięcie dłoni, włócznia świętego Jerzego lśni na Wschodzie, na prawo: tnące fale kotłujących się chmur okręty z betonu i stali; nad głową kręgami płyną jaskółki udając mewy nieudolnie. Wokół mnie powietrze gwałtownie płonie, ciskając garściami w twarz zapachy cudownie nieznajome w miejscu widywanym przecież na co dzień. Obracam się o czterdzieści pięć stopni, stopy kieruję na Wschód,
ku miejscom świętym i opuszczonym.
Staję na skraju skały i...
skaczę
szeroko otworzywszy oczy