oooooh za dużo mnie
Jest nowy semestr, trochę zamieszania, chwiejnej stabilizacji i częstego wystawiania się na wiadomo co. Z jednej strony cieszę się jak dureń, że w końcu mogę zająć czymś moją główkę, ale z drugiej trzęsę się ze strachu przed sesją, która zbliża się, oj zbliża:
- Mamuś, idę na sesję, trzymaj kciuki!
- Jaką sesję? Kto ci będzie robił zdjęcia?
Taaaak, kocham to. Życie popadając z jednego w drugie. Ucząc się przy każdym oddechu nowych wspomagających reguł.
Może to jest smutne tylko dla mnie, bo mam już tyle lat, ciągle popełniam te same błedy, ale jednak wraz z pewnymi przyrzeczeniami kilka rzeczy się pozmieniało. Znajomości się kruszą. Większość znajomych zajętych swoimi drugimi połówkami, bo przecież nic oprócz nich się nie liczy. A ja (...) znowu zaczynam się chować, szukać bezpiecznego miejsca tylko dla mnie. A ty byłeś... no właśnie. Pogubiłam się. Mogę dawać znaki, ale i tak nikt nic nie zrozumie. I tak gdzieś tam w głębi wierzę sobie, że wszystko się pozmienia, bo przecież dając tyle, dostanie się kiedyś odpowiednik tego całego dobra. Przyjdzie coś, nadejdzie. Może nie tu
To co moje zostanie we mnie, już ani słowa, bo te wszystkie ważne zaczęły niestety ulatniać. Stanie się zbyt łatwym kąskiem, niedocenianie każdej chwili. Niech to brzmi śmiesznie, jakkolwiek inaczej, bo to już jest nieistotne.
Je%ane sny