Tak siedzę w tym od dłuższego czasu i nie mogę z tego wyjść. Zastanawiam w którym momencie zgubiliśmy swoją beztroskę a skąd się wzięła ta pieprzona zawiść, niewiadoma pogoń i chęć poczucia bycia lepszym. Nie odnoszę tu się w żaden sposób do kogoś konkretnego, mówię o środowisku w którym jestem i przebywam. Może najwyższa pora to wszystko po zakańczać i zacząć ilustrować własne życie ? Bo odnalezienie w sobie błędów jest przecież takie trudne. Dość mam tych słów dlatego milczę, może kiedyś nie wytrzymam i wybuchnę ? Zresztą po co mam się produkować skoro i tak nikt mnie nie zrozumie. Zbyt zawiłe słowa a w nich za wiele zawiłych przesłań. Chory wyścig. Nie chcę dyktować komuś życia. Tym bardziej umoralniać czy kazać okazywać skruchę. Najzwyczajniej na świecie nie rozumiem tego. Nie mówię, że jestem doskonała, idealna i wspaniała. Tak samo jak każdy człowiek gubię się, błądzę i przeklinam życie. Ale żyję moim życiem. Bo najlepiej rozpierdzielić swoje życie, porzucić je i zająć się kimś innym. Potem jemu pozostawić ruinę tych lepszych chwil. A co najbardziej frustrujące w tym wszystkim to ta głucha reakcja. Czasami mam wrażenie, że mówię do ludzi otępiałych, chorych, głuchych ... Wyglądających na zdrowych. Mało skuteczne jest nie przyjmowanie krytyki bądź jej ignorancja. Najchętniej to miałoby się pretensje do całego świata a samemu zawdzięczało by się istnienie księżyca. Nic nie pozostało takie samo a to pieprzone dojrzewanie ostro poprzewracało wszystkim w głowach. Fakt, że coś coś dobiega końcowi w moim życiu w cale mnie nie martwi. Jestem wręcz zadowolona, że się uwolnię od tego wszystkiego. Bo popełniałam zasadniczy błąd pozwalając ludziom podchodzić za blisko i więcej go nie popełnię.