No gdzie gdzie gdzie gdzie gdzie gdzie gdzie ona jest do cholery? Przydała by się już. Od jakiegoś czasu wstając codziennie podchodzę do okna by je odsłonić błagając w myślach los by biel dominowała w krajobrazie ale codziennie spotykam się z rozczarowaniem. Co ja właściwie widzę w zimie? Trzeba się ubierać przed każdym wyjściem z domu przez 10 minut, potem tyle samo rozbierać, wszystko jest mokre i brudne, połowę światła dziennego przesypiam więc spędzam blisko 12 godzin w ciemności, wszystkiego się odechciewa a o depresję łatwo jak o pożar w stodole. Dowiedziałem się, że dla osób z depresją wizja tego, że spadnie śnieg bywa strasznie przytłaczająca. Choć dla mnie to nieco abstrakcyjne w pewnym stopniu zaczynam rozumieć skąd mogą brać się takie schizy. Jasne, zima jest piękna, ale po pierwsze nie w mieście a po drugie świeżo po tym jak spadnie śnieg. Po jakimś czasie zamienia się w szarą, rozmazaną breję której wszyscy mają dosyć. Nie zmienia to absolutnie faktu że dla tych kilku dni/tygodni gdzie śnieg jest świeży warto czekać, one rekompensują każdą niedogodność jaką trzeba znosić przez te kilka ziemnych miesięcy. Największym problemem jednak dla mnie jest wstawanie w zimie. Kiedy budzik przedziera się przez resztki snu brutalnie sprowadzając na ziemię a za oknem taka sama ciemność jak gdy kładło się głowę na poduszkę odechciewa się żyć, i to na poważnie. Rozwodziłem się już kiedyś o poprzebudzeniowych myślach samobójczych kiedy to przez kilka minut nie chce się żyć. W zimie jest z nimi jeszcze gorzej bo ciemno, zimno i śpiąco sprawia, że fortyfikacje obronne umysłu są skuteczne jak zamki z piasku. Na szczęście radzę sobie z tym w prosty sposób: wszystkie zajęcia zaczynam najwcześniej o 10 a zwykle po 12 co ułatwia przespanie morderczej pory która przypada na 6-9 rano... Dosyć tego ciepłego, dawać już mróz. Solidny por favor.
I buk raczy wiedzieć czemu przyszła mi niewypowiedziana ochota na nich...
'Gdzie sa moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam'