Miałam problem nie tylko z photoblogiem ostatnimi dniami, ale również ze samą sobą. Weekend cały przespałam. Budziłam się jedynie by coś zjeść, później znowu kładłam się do łóżka. Nazwałabym to wertherowską artrofią woli, bo mimo, że chciałam, to nie potrafiłam się ruszyć. W niedzielę wieczorem zapragnęłam przerwać złą passę, ale pobiegałam zaledwie 40min, co w porównaniu z moimi poprzednimi wynikami wypada słabo. Poniedziałek, średnio. We wtorek świetna aktywność, zakwasy mam do dziś. Środa - położyłam się do łóżka, by chwilę odpocząć. Znów byłam senna. I co? Tak jak zasnęłam o 18.00, tak spałam aż do 06.50 dnia dzisiejszego. Skandal! Skąd ten brak energii? Przecież jem zdrowo, moje posiłki mają i odpowiednią kaloryczność i zawierają wiele wartości odżywczych. Więc, eh, dlaczego?
.
Dlaczego? Bo dostałam dziś okres. Mogę więc spokojnie obarczyć winą za podjadanie i chęć na coś słodkiego mój obecny stan fizyczny. A w zasadzie psycho-fizyczny, bo okres w jakimś stopniu wpływa również na duszę i psychikę. Ale czy warto szukać wymówki? Bo okres, bo przydka pogoda... Ha! I co powiem jutro dietetyczce na drugiej wizycie kontrolnej ? I co powie waga, wymiary i badanie?
.
Sama jestem sobie winna. Dziś w szkole omal nie zemdlałam. I nie tylko dlatego, że jestem ostatnio wyjątkowo osłabiona. Większość dziewczyn zaczęło już nosić wakacyjne, swoją drogą nieodpowiednie do szkoły, stroje. Duże dekolty, spodenki tak krótkie, że widać pośladki. A ja? Miałam długie jeansy. I na dodatek czarne. Desperacko wolę się ugotować, aniżeli odkryć kawałek mojego zakompleksionego ciała. Może i to idiotyzm, ale również kara za dotychczasowe błędy żywieniowe i zbyt mało regularny wysiłek fizyczny. Tak, sama jestem sobie winna. I mam za swoje.
.
!Grand