Postanowiłam dziś wypić koktajl przy klasie, na luźnej lekcji. Nie chciałam wzbudzać sobą zainteresowania - zaciekawieni byli wszyscy. Zbyłam ich pytania ogólnikową odpowiedzią mając nadzieję na zakończenie tematu. Ale nie. O gustach się dyskutuje. Rozpoczęła się mała dyskusja na temat ciał i upodobań względem płci przeciwnej. W pewnym momencie do rozmowy włączyła się nielubiana przeze mnie dziewczyna. Przytyłam - powiedział - cztery kilo, o cztery za dużo! Ważę teraz 44kg... Ha! Fakt, nie jest wysoka, powiedziałabym, że mierzy, kolokwialnie rzecz ujmując, metr dziesięć w kapeluszu i na obcasach. Ale to nie zmienia faktu, że ja ważę raz tyle co ona. Dosłownie. Bo ostatnio było 88kg...
.
Jestem ofiarą własnej ambicji i głupoty. Ważyłam kiedyś 71kg. I czułam się z tym bardzo dobrze, bo przy moim wzroście to optymalna waga. Ale to mi nie wystarczało. Po kilku,ba, kilkunastu, próbach diety moja waga wzrosła do 80kg. I stopniowo aż do 88kg. Cóż. Od zawsze miałam termin, z angielskiego deadline, by osiągnąć wymarzony wygląd - święto rodzinne, początek roku szkolnego, wakacje... Mimo to zawsze terminem nadrzędnym była data moich 18 urodzin. Postanowiłam, że jak już będę pełnoletnia i będę mieć piękne ciało zrobię sobie tatuaż. Ha! Wiek jest, figury nie ma. Bądź co bądź postanowiłam, że pójdę do tatuażysty. Bo inaczej mogę się nigdy nie doczekać. Moje biodro, jakby wewnętrzna strona miednicy jest udekorowana prywatnym dziełem sztuki. I podoba mi się to. Szkoda jednak, że zwykle, gdy siadałam, brzuch siadał razem ze mną - ja na krześle, brzuch mi na kolanach. I nici z tatuażu. Trudno było się go doszukać między falami otyłości. A dziś? Dziś go zobaczyłam. Tylko czubek, ale zawsze coś. Jest. Jest wreszcie jakieś optymalne potwierdzenie, że moje działania przynoszą efekty.
.
Idzie mi dziś dobrze. Doskonale wręcz! Gdybym miała oś dni, ten zaznaczony byłby na zielono do kwadratu. Oby tak dalej!
.
!Grand