Ludzie dzielą się na dwa typy: są tacy, którzy rezygnują z treningu na dworze, bo "zaraz się rozpada", i tacy, którzy dają z siebie dwa razy tyle, by zdążyć przed deszczem. Dziś - z dumą mogę powiedzieć, że jestem w tej drugiej grupie. A było ciężko. Wiedziałam, że chcę pobiegać, ale ciągle coś stawało mi na drodze. Uznałam - przebiorę się w ubranie do biegania, to mnie zmotywuje, by wyjść. Nie potrafiłam jednak znaleźć właściwych spodni. Wezmę dres, pomyślałam. I tu pojawił się problem natury technicznej. Miałam dwie opcje: albo zawiązać go w talii, chowając oponkę - ale kosztem za krótkich nogawek, albo zawiązać na biodrach, mieć właściwą długość spodni - ale kosztem wylewających się boczków. No patowa sytuacja.
.
Mam na telefonie trwającą ponad godzinę składankę : "Workout Motivation Music". Nacisnęłam play gdy zamknęłam za sobą drzwi, a stop, gdy do nich z powrotem dobiegłam. Jestem zaskoczona. Szczęśliwa. Nie wierzę. Biegałam 58minut i 54sekundy. Tak! W skład trasy, którą dziś przebiegłam wchodzą trzy mniejsze, które zwykle pokonywałam z wielkim zmęczeniem. Jak to się więc stało? Nie mam bladego pojęcia. Biegłam, biegłam, odcięłam się od wszystkiego. Muzyka głośno dudniła mi w uszach, ale ja słyszałam tylko puls krwi tłoczonej w moich żyłach i odgłos butów rytmicznie uderzających o ziemię. Tak, to jest to.
Był kryzys. Myślałam, że się zatrzymam i wrócę do domu. Ale przezwyciężyłam go. I bardzo się z tego powodu cieszę. To była bariera psychiczna. Moje nogi, które jeszcze przed momentem wlokły się niemiłosiernie, zaczęły fruwać. Prawdziwie! Od tamtej pory nie czułam bólu, nie czułam zmęczenia. Miarowy oddech i ustabilizowane tempo. I jeszcze, i więcej, i jeszcze tu, tam! To się chyba nazywa euforią biegacza. Łał.
.
Wiem, że potrafię. Pobiłam dziś swój własny rekord. Osiągnęłam coś, co jeszcze ostatnio było nierealne. Jestem silna. I stać mnie na więcej, niż mi się wydaje.
.
!Grand