Jest mi smutno. Nie napiszę dzisiaj niczego sensownego, bo w ogóle nie jestem w stanie myśleć racjonalnie. Może po takim dniu trzeba paść na łóżko i o niczym nie myśleć? Najwidoczniej tak. Ja jednak myślę. Dzisiaj najbardziej myślę o używkach. Dzisiaj najbardziej wydaje mi się, że to wszystko to jedna wielka chujnia. Po co? Cholera, po co ludzie wmawiają sobie, że zapaląc to, wypijąc tamto będą lepiej świat widzieli? A może siebie lepiej poznają? Przecież ten psychodeliczny świat jest taki piękny, dużo piękniejszy od tego rzeczywistego! Nawet sobie nie zdajecie sprawy jaki mój świat stał się wyraźny tuż po osiemnastym grudnia. Już pamiętam Boże Narodzenie, już pamiętam Wielkanoc. Nie mam luki. Bo co to w ogóle działo się we wrześniu, w październiku, w listopadzie? Eee, chyba chodziłam do szkoły. I chyba po szkole było ciekawiej? Wszystko było poplątane, zamazane i po prostu. A jednak moje po prostu okazało się największym (?) zakrętem własnego życia. Jak ja mogłam skrzywdzić tak samą siebie? Nie będę tego kontynuować. Bynajmniej dziś tak myślę. Tak, jak już mówiłam - nie napiszę dzisiaj niczego sensownego.
Coś bardziej z sensem:
Chcę schudnąć! Jak to już Viridiss wspomniała - basen nam zamknęli do trzynastego - więc będę musiała się pocić albo w domu albo na dworze. Jakaś dieta by się przydała i przyjemny sport do uprawiania na podwórku (a nuż opalę te białe nuny).
Coś z jeszcze większym sensem:
Nie lubię czekolady. Pozdrawiam Igę i laleczkę z powolną od-deformacją twarzy.
Sens mojego życia:
Kocham Cię, Marcel. Szkoda, że wyjeżdżasz. Pożerasz mi dwa dni wakacji!
Śpiączka dwudniowa... Hrrr.
***
Dopisek:
Proszę, zaradźcie temu. Proszę, ja się boję. Proszę, ja nienawidzę wątpić w człowieczeństwo. Płaczę, ja płaczę.
Może po prostu okres mi się zbliża? To wszystko jest tak nieważne.