Szkoda, że w Łodzi nie ma Starbucksa. Chodziłabym do niego codziennie z toną książek i każdego dnia próbowałabym innej opcji z menu (chociaż i tak karmelowe frappe wygrywa wszystko). Mam nadzieję, że znajdę sobie inną, przytulną kawiarnię. Zresztą, pewnie nie będzie czasu na to całe pieprzenie się z kawą i książką.
Zastój w sprzedaży, więc uczę się wykonywać jakieś codzienne czynności, żeby za parę miesięcy nie być skończoną ofiarą losu. I gotować zacząć coś muszę, bo schudnę. A chudość do Magdy nie pasuje :)
Lipiec się zaczął. Jezu, niedawno zdawałam maturę. Niedawno ryczałam na dywanie, że mi nie starczy punktów na matmę i pociłam się na sali, bo oczywiście ławkę miałam przy oknach, gdzie słońce po oczach dawało.
A teraz jak jest potrzebne to go nie ma. Mam chociaż nadzieję, że nie zawiedzie mnie na początku i pod koniec sierpnia.
I lubię. Tak bardzo lubię, lubię nic nie robić. Jedyny mój problem to siki w pęcherzu, a wstać do kibla mi się nie chce.
Jednak, gdy Madzia Madzi potrzebuje, to muszę spiąć dupę i wyjść z domu. Jak jest na dworze?