Kiedy odchodzi nagle ktoś bliski
i cząstka ciebie umiera z nim...
I pustka wokół i nicość wszystkim,
struna rozpaczy gdzieś w głębi drży.
Serce przebija ci ostry sztylet,
rozpruwa oddech powietrza łyk,
wspominasz zmarłe, minione chwile,
w gardło się wdziera żałosny krzyk.
W morzu tęsknoty, pytasz dlaczego?
Próżno próbujesz ożywić sny.
Szczęście to tylko coś ulotnego -
mrok zawsze zdławi słoneczne dni.
Choć czas lekarzem, jednak zabija
coś, co by mogło wciąż jeszcze trwać.
Jak wąż się wokół szyi owija,
dusi nadzieję, rozsiewa strach.
Płonie przyjaciel w piekielnym raju.
Ktoś twarzy szuka w rozbitym szkle.
Przenika serca chłód w ciepłym maju,
gasną uczucia i stygnie krew.
Więdną rośliny bez wody życia.
W krąg się panoszy pustynny piach.
Wieczność już tylko w płonących zniczach
i na cokolwiek pozbawia szans.
Gdy ktoś odchodzi, bliski, kochany,
bezradność tłumi, odbiera głos,
jakby ktoś solą zasypał rany,
jakby w przełyku utkwiła kość...
Lecz przecież wszystko już wkrótce minie,
łzy na policzkach wyschną i znów
ktoś całkiem nowy film puści w kinie...
Potem nas wezwie do siebie Bóg.
Jeden po drugim będą znikali
i odpływali w najdalszą dal
jak pyłki kurzu na wielkiej sali,
aż się wyczerpie każda ze skal.
Listopad wspomni grób przyjaciela
zapłonie cmentarz tysiącem barw.
Śmierci rozkręci się karuzela
i doczesności ucichnie bal.
A potem...
Gorzka
strata przyjaciolki to jak sciecie skrzydel co wznosza Cie do gory... dla mnie Gosiu juz nie istniejesz