Raz na jednym terenie, miałam w saszetce dwa telefony (w tym jeden od kumpeli) i aparat.
Weszłyśmy z lalą elegancko do wody...
Chodzimy...
Pijemy...
Chodzimy...
Grzebiemy nogami...
Już miałyśmy wychodzić...
Lala nagle wybiła się z 4 nóg w kosmos, ja wyleciałam z siodła trzymając dalej wodze w ręce, następnie
dałam nura pod wodę i byłam zakryta (chyba zalana!) aż po głowę :D
Wyskoczyłam jak oparzona i darłam się: APARAT TELEFON APARAT TELEFON!
hahahahaha >.< na szczęście wszystko działało, tylko Basia miała beke stulecia ze mnie... :D
Do dziś nie wiem co ją tam po nogach smyrnęło, że tak wyskoczyła :D