Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie. Ja jebie.
Nawet nie wiem. Nie wiem co chcę, czego oczekuję i do czego dążę. Nie wiem! Ile można nie wiedzieć?
Zaczynam znowu mieć wyjebane. Znowu się robić strasznie niestabilna i przeraża mnie to. Bardzo, bardzo.
Chcę krzyczeć i wyć, drzeć kartki z rysunkami, rzucać przedmiotami, jebnąć się czymś ciężkim na otrzeźwienie i zasnąć.
I zapomnieć.
A potem chcę znaleźć się, mój spokój w duszy, bo wiem, że tam jest.
Czy prawdziwy spokój i stabilność muszą wiązać się ze znieczulicą na emocje i świat?
Mam znów się wyłączyć i stracić to, co chwilowo odzyskałam?
A co jeśli pochłoną mnie te uczucia i wypalą?
Popioły, popioły, popioły.
Brud życia, smród śmierci, pustka i śmiech.
Love is a battlefield...