Pytasz jak to jest kiedy odchodzi ktoś bliski. Kiedy odchodzi ktoś ukochany. Pierwsze o czym myślisz - miłość, kochanek, dziewczyna/chłopak... Nie, to nie jest ten ból. TEN ból nie może być nawet nazwany bólem. Bo to jest bezradność, żal, wściekłość, osłabienie, zmęczenie, przekleństwa na świat, na życie, na każdy nawet najmniejszy szczegół, który mógł przyczynić się do straty. Żyjesz na co dzień i nawet nie zdajesz sobie sprawy, że dusza kogoś bliskiego zwyczajnie znika... Nawet nie masz możliwości być przy niej tyle ile chcesz, tyle ile potrzebujesz. Nie możesz powiedzieć jej na ucho jak bardzo Ci przykro, bo już nic nie usłyszy. Nie możesz wyszeptać ile straciła, ile nie zdążyłaś jej powiedzieć, ile się stało, bo jej już to nie obejdzie. Bo ona już nie zrozumie, nie przytuli, nie nakrzyczy na Ciebie za Twoją głupotę. Ona już nawet nie pokiwa Ci zza okna kiedy przechodzisz ulicą. Już nie wetknie w kieszeń kilku cukierków i paru groszy na lody. Nie zapyta jak w szkole, nie pochwali za ładne buty. Nie będzie wnikała też co to za koleżanka, z którą szłaś wczoraj ulicą, co to za chłopiec, z którym rozmawiałaś. Nie będzie się też skarżyć, że znów bolą ją nogi, że musi kupować nowe lekarstwa, a te są coraz droższe. Nie ucieszy się z odwiedzin. Nie poprosi o nowy program telewizyjny. Nie zapyta, czy chcesz zjeść obiad, czy masz ochotę na jabłko, czy chcesz herbaty. Nie ochrzani Cię za to, że beznadziejnie wyglądasz w blond włosach. Nie powie, że masz nie wydziwiać, nie farbować, bo ładnie Ci tak jak jest. Nie będzie chwalić Cię przy innych, że studiujesz, że ładnie się uczysz. Już nie przyniesiesz jej dumy. Już nie przyniesiesz jej kwiatka na święto, prezentu na urodziny, czy imieniny. Już nigdy nie złoży Ci życzeń. Nigdy nie usłyszysz jak kaszle, nie powiesz jej jakie dobre ciasta piekła, jakie świetne kluski robiła, jak pyszny był jej rosół. Nie przyniesiesz jej też węgla do pieca, nie odkurzysz podłogi. Nie wspomnisz już z nią tych czasów kiedy za dzieciaka wygrzebywałaś jej z ogrodu robale do słoika, robiłaś herbatę z piasku w słoiku, jak lałaś w gacie będąc jeszcze małym brzdącem. Nie wspomnisz też jakim byłaś wrednym dzieciakiem kiedy musiałaś bardzo wcześnie rano jeździć do niej, bo rodzice musieli iść do pracy. Nigdy nie pomalujesz jej drzwi wejściowych, czy framugi, nie umyjesz lustra. Nie załatasz żadnej dziury w ścianie, nie odświeżysz farby w kuchni. Nigdy już też nie zwiejesz z kuchni kiedy będzie gwizdał czajnik w obawie przed tym, że gwizdek wyskoczy i Cię uderzy. Nigdy już nie zabijesz myszy, która wlazła do kuchni tylko dlatego, że ona się jej panicznie boi. Nie wyciągniesz z szuflady chust i apaszek, starych swetrów i beretów żeby pobawić się w przebieranki. Nigdy już nie wpadniesz u niej na jej koleżankę, która zacznie zgadywać do kogo jesteś podobna. Nie przeszperasz też jej starych albumów żeby popytać kto jest kim na zdjęciach. Nigdy już Ci nie powie jaka była Twoja mama w dzieciństwie, jaki był wujek, czy ciotka. Nie opowie też kto gdzie mieszkał, jak to było za czasów wojny, jaki był pradziadek, jak wyglądało Twoje miasto. Nie wspomni żadnej anegdotki, zabawnych wspomnień. Nie opowie Ci też gdzie była na wakacjach, o paczkach z Holandii, o tym jak sama była mała. Na jej ścianie nie zawiśnie już Twoje zdjęcie kiedy miałaś 6 lat. Już nie poparzysz się o jej piec kaflowy. Nie wyrwiesz też przypadkowo kotary ze starych karniszy. Nie zawiesisz w nieużywanym pokoju łapacza snów, nie schowasz w starej szopie skarbów dzieciństwa. Nie pobawisz się w namiot albo ukryty klub pod stołem. Nie ponarzekasz jej na siostrę, na problemy z rodzicami, na bałagan w pokoju, na tonę rzeczy do prasowania. Nie pomożesz jej ubić śmietany do galaretki. Nigdy już nie pojawi się przed Tobą jej twarz. Nigdy nie dotknie Cię, nie poczujesz jej oddechu i zapachu. Nigdy już nie będzie teraz, zaraz, przyjdę, przyniosę.
Teraz jest już tylko to co było. Teraz są wspomnienia i dobre i złe. Teraz. Pieprzę teraz. Teraz chcę to, co było, to co straciłam nieodwołalnie, nieodzyskiwalnie, na zawsze, na wieki wieków. To, co kochałam, tego kogo kochałam. Nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo boli utrata oddaliłam się, straciłam dostęp i już nigdy nie odzyskam tego wszystkiego. I idiotą jest ten, który powie, że tak bywa, że boli i przestanie, że należy pamietać to co było dobre. Bo to zawsze będzie cierniem, nawet jeśli wiem, że taka jest kolej rzeczy. Nawet jeśli wiem, że tak jest i będzie do końca świata. Nawet jeśli wiem, że ona już teraz nie cierpi, że jej ból i wycieńczenie w szpitalu się skończyło. Ale ja miałam nadzieję, którą przeznaczenie człowieka zdeptało. Miałam nadzieję, że wyzdrowieje, że jeszcze uśmiechnie się do mnie ze swojego fotela w swoim mieszkaniu. Miałam nadzieję i... I nie mam. Tak po prostu. Tak po prostu to wszystko odeszło, zniknęło. I już nie wróci. A ja muszę udawać, że wszystko ejst w porządku, że jestem twarda, że rozumiem. Mam dalej się uczyć i przykrywać to wszystko codziennością żeby mniej bolało. Ale i tak boli. Boli tak cholernie mocno, nierpzerwalnie, tak bez sensu. Dlaczego? Dlaczego teraz? Teraz keidy jestem ze wszystkim na świecie sama? Tak bardzo bezsilna, zrezygnowana? Nikt, nikt tego nie zrozumie dopóki nie doświadczy. Nikt nie potrafi pomóc, nie pomogą rady, przytulenie, piwo ani narkotyki. Na to nie ma znieczulenia. Świat jest niesprawiedliwy i życie też jest niesprawiedliwe. I jeśli wszystko mają mi tak zabierać to ja nie chcę żyć, bo się boję. Boję się, że zabiorą mi wszystko, boję się odczuć ten ból jeszcze raz. Jutro oddam jej ciało ziemi na pastwę owadów, pasożytów i bakterii. I nie wiem, czy będzie na mnie patrzeć z góry, czy stanie obok mnie, czy po prostu już jej nie ma. Nie wiem, gdzie w tym wszystkim jest ja i gdzie ona chciałaby żebym była. I już nigdy sięnie przekonam, czy byłaby zadowolona z moich wyników na studiach, z mojego chłopaka, z mojego męża, z mojego domu, mojej pracy i mojego życia. Nie wiem. Nie wiem nie wiem nie wiem nie wiem nie wiem. Nie mogę tego przyjąć do wiadomości. Nie mogę tego pojąć, zrozumieć. Nie dociera to do mnie. Nie mogę sobie wyobrazić, że to wszystko minęło tak o, że to wszystko było tak kruche. Nawet nie 20 lat.... Miałam ją trochę ponad lat 19... 19 lat dobrego serca, które teraz przestało bić i już nigdy nie zacznie bić ponownie. Kim teraz mam być babciu? Kim mam zostać, co po sobie zostawić? Jedyne, co mogę Ci teraz ofiarować to kwiatek w wazoniku, świeczkę w szklanym zniczu i myśli okupione łzami. Łzami pełnymi czarnego tuszu, którego nigdy nie ocenisz, czy jest za dużo, czy wygląda całkiem ładnie...
I mam teraz powiedzieć tak po prostu: żegnaj? Nie chcę...