marzenia. po co właściwie są? po to, żeby płakać z bezradności, niemożliwości ich realizacji? jeśli mówimy o marzeniach materialnych, wiemy, że one nie są trudne do osiągnięcia. obiekt porządania leży na półce w sklepie i czeka, aż się go ztamtąd zabierze. wówczas czujemy nieokrzesaną radość, poczucie dumy, gdyż nasz cel został osiągnięty, marzenie, które pochłaniało nasze codzienne myśli - zostało zrealizowane, albo przez naszą ciężką pracę albo jako prezent od kogoś bliskiego, który ma satysfakcje, że jest osobą, która przyczyniła się do spełnienia marzenia. ale jeśli posiadamy dodatkowo marzenie duchowe, które nie jest łatwe do spełnienia, takie, które jest wręcz nie możliwe, materialne staje się mniej ważne, a nawet znika - do tego stopnia, że kiedy się spełnia traci dla nas znaczenie i nie jesteśmy wstanie czuć euforii i szczęścia. to marzenie duchowe czasem daje nam siłę do działania, daje energie do życia, nadaje mu sens. żyjemy z myślą, że ono wkońcu się spełni, że będziemy mogli go doświadczyć, jest naszym światełkiem. ale czasem - czasem to samo co nam daje, zabiera, a wtedy bilans strat jest ujemny. tracimy chęci do życia, rozumiemy, że nawet jeśli będziemy cholernie się starać i robić wszystko - marzenie się nie spełni. dociera do nas, że to co jest największym sensem naszego życia nie jest w tej chwili w naszym posiadaniu, nie mamy tego chociaż tak bardzo tego pragniemy. a najgorsze jest uczucie bezradności. tego, że nie możemy nic zrobić, albo przeciwie - możemy robić wiele ale to i tak nic nie da.
przysięgam, że to o czym właśnie napisałam jest cholernie trudne i napewno wiele osób po przeczytaniu będzie mogło to potwierdzić.
jesteś moim marzeniem ;-*