Kiedy wracam, mam w głowie mętlik. Potem widzę trzy, dziecięce, roześmiane twarze (czasem zapłakane), ale emocje ich są tak prawdziwe, że odczuwam ulgę.
Od paru lat wita mnie po francusku ten sam głos, głos Vincenta. Potem słyszę jak zaczyna mówić ciepłym głosem po angielsku, chwilę wsłuchuję się w dobrze znany mi tekst,aż w końcu wyłączam nagranie - na czym kończy się moja nauka francuskiego.
Każdego dnia robię malutki krok naprzód, a potem cofam się w cień. Co za okrutna cecha!
Ostatnio towarzyszy mi Mistrz i Małgorzata, kartkuje strony z uwagą czytając często skomplikowane zdania, aby nie pogubić się w akcji, różnych intrygach i rzeczach nie-do-pomyślenia. Polubiłam tę książkę, ale wzdrygam się na samą myśl, gdybym miała późnym wieczorem spotkać ekipę Wolanda, z plątającym się pomiędzy nimi czarnym, dużym, tłustym kocurem. Nic przyjemnego.
Dni wyglądają podobnie, a że ja nie znoszę monotonii - pora coś zmienić. W głowie kiełkują pomysły i plany, obym tylko miała siłę i odwagę je zrealizować...
https://www.youtube.com/watch?v=ZIxzBJmmvD0