Robię sobie przerwę w pisaniu olimpiadki. Wreszcie mi się jako-tako wyklarowała. I to syci.
Kadr zaczyna przypominać niedźwiedzia polarnego, serio. Zrobił się tak puchaty i milusi dotyku, że ostatnimi czasy dużo większą przyjemność w przebywaniu w stajni, leżeniu mu na grzbiecie i wtulaniu twarzy w grzywę, niż jeździe jako takiej. Ale co tu się dziwić, w taką pogodę.
Wstałam dziś z postanowieniem - iść i kupić sobie breloczek do kluczy w kształcie strzemion, który widziałam jakiś czas temu w sklepie jeździeckim (dziękuję Bogu, że mam ów sklep 150 metrów od domu!). Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Poszłam do sklepu (towarzyszyli mi rodzice, którzy akurat wychodzili po zakupy). I na tym konsekwencja w realizacji postanowień się skończyła. Nie kupiłam breloczka.
Na pocieszenie powiem, ze 15 minutach byłam bogatsza o zimowe spodnie do jazdy konnej, przecudnie ciepłe rękawiczki, krwistoczerwony polar, drugie ZAJEBISTE rękawiczki. Czemu zajebiste? Bo:
1. są szaro-niebiesko-srebrne (w sensie kolor jest taki o, nie że są w paski. w sensie że. no.)
2. są z najcudowniej najdelikatniejszej skóry.
3. są szaro-niebiesko-srebrne
4. idealnie pasują na moje wąskie łapki. I maja bosko długie palce
5. są szaro-niebiesko-srebrne
6. wcale o nich nie wiem, wcale nie są niespodzianką i wcale nie dostanę ich pod choinkę.
...
Mówiłam już, że są szaro-niebiesko-srebrne?
Jaram się, oj, jaram. Tak jak się jarałam sukienką na bal.
Hłe hłe hłe.
...you can feel my lips undress your eyes...