Tak mi się przypomniało. Dziecko GiLA gila. Łabędzim piórkiem w stopę. Btw, to samo piórko potem (lub przedtem? miałam we włosach i wyglądałam jak rąbnięty Indianin. Lub jak branka (specjalnie dla chłopców, jako że wyjątkowo upodobaliście sobie to słowo) Indianina.
Mam na tym zdjeciu tak intensywnie żółte włosy, że aż sama siebie przerażam. Zwłaszcza, że to jedyni ciepły element. Morze było już nieciepławe.
Kurna, jestem pod wrażeniem wytrzynałości mojego umysłu. Dostaje, bidak, jaki kociokwik muzyczny, że powinien rozdwojenia jaźni dostać. Wczoraj popołudnie z The Kooks, The Killers, The Subweys, happysadem i Strachami. Potem rocko-jazz u Horzycy (po raz setny - wtf?!). Dziś mieszanka pod tytułem: Shinedown z Pendulum (wreszcie sobie to na kompa zrzuciłam) z wstawkami w postaci, o zgrozo, Małpy (to też zrzuciłam), Eminema (to już było) i Fatal B. (to też). Miał być jeszcze O.S.T.R, ale nie chciało mi się szukać. Kręci mi się we łbie. A jeszcze czeka mnie DagaDana z Daga (fajnie wygląda).
Urwanie głowy mam większe niż zwykle, jeśli to w ogóle możliwe. Zaginam czasoprzestrzeń skoro daje rade to wszystko ogarnąć.