Cześć Kochane!
Już miesiąc z Wami i wypadałoby zrobić jakieś podsumowanie..
W sumie początek był niezły:) Trzymałam się diety, pierwsze dwa tygodnie mogłabym rzec, że były idealne.. Schudłam i się tym cieszyłam. Potem było już gorzej. Jakiś dzień zawalony, coś zjadłam nadprogramowo i motywacja automatycznie spadała. Jakieś wypady, okazje zaczęły się częściej pojawiać, okres grilowania i imprez po rocznej nauce.. Hmm.. Zauważyłam u siebie niefajną przypadłość jaką jest trudność w ponownym zaczęciu diety po takim 'zawaleniu'. Po prostu nie umiem przestać? Chyba tak to mogę nazwać. Nie jem zbyt dużo, do przesytu jak to kiedyś miałam w zwyczaju, ale jem jakieś śmieci, których niepowinnam. Dlatego przez kolejne 2 tygodnie prawie nic nie schudłam. Ciągle utzrymuję wagę, a jeszcze przecież 5 kg przede mną..
Muszę spiąć dupę i ruszyć się z miejsca. Jest to dla mnie trudne. Brakuje mi motywacji i chęci walki.. Mam nadzieję, że odnajdę to siłę, którą miałam na początku i dam radę:) Chciałabym ważyć 53kg do 7 lipca. Wtedy wyjeżdżam pod namioty na tydzień:) Musi się udać!
Okres mi nie pomaga. Ledwo się trzymam, mam napady gorąca i zimna. Nie znoszę tego. Dzisiejszy dzień jeden z gorszych, ale od jutra powinno już być coraz lepiej:) Wczoraj nie napisałam, bo jak Mój przyjechał to zabrał mnie do domu i zostałam tam do dzisiaj:) Oczywiście wpadł duży obiad rodzinny, ciasta, jakieś przekąski. Kiepsko.. Mówi się trudno. Cały czas nie opuszcza mnie nadzieja. Jak to zawsze mówię: "po burzy zawsze wychodzi słońce". Dam radę, dam radę, dam radę!
Będę silna, będę silna, będę silna. Jestem silna.