Powietrze kłuje w płuca.
Wbija tępe szpilki w zdarte do krwi gardło.
Zapadnięte, szklane oczy, a w głowie zardzewiałe miny, które wybuchają jedna po drugiej.
Krew z nosa leje się strumieniami, a na zewnątrz grad.
Oszronione rzęsy i szczękajace zęby.
Coś mrozi mnie od wewnątrz i czuję tlenek węgla.
Frustracja rozsadza mnie od środka i wywołuje drgania powiek.
Cholerne trzęsie świadomości i ręka, której nie lubię.
Długie włosy chowają szarą, przygaszoną twarz.
Słowa, którymi się dławie, a później rozpadam.
Na granicy rzeczywiśtości czuje się jak szklanka, którą potłukł jakiś masochista, a teraz po niej depcze.
Krew tryska strumieniami, a ja lubie tępe narzędzia. Ostre tylko w weekendy.
Psuje kurwa wszystko psuje
pierdolona egoistka....
ja już chyba chce poprostu nie być...
*Jakaś cholera ciągle rzuca mi pod nogi potłuczone butelki.*